Przewodnik po Lizbonie. Informacje praktyczne

Przewodnik po Lizbonie, który znajdziecie w tym artykule, pomoże wam zaplanować podróż do stolicy Portugalii na własną rękę. Zwiedzanie Lizbony można rozlożyć na długie tygodnie, a i tak pewnie będzie to za mało czasu, by zobaczyć wszystkie atrakcje i nacieszyć się niezwykłym klimatem miasta. Bo Lizbona, oprócz wspaniałych zabytków, posiada też niesamowitą atmosferę.

Z tego przewodnika dowiecie się między innymi:

Jak dostać się do Lizbony?

Gdzie spać w Lizbonie?

Co zobaczyć w mieście?

Gdzie i co zjeść?

Jak poruszać się po mieście

Przewodnik po Lizbonie. Informacje praktyczne

Pozostałe wpisy z Portugalii:

Loty | Przewodnik po Lizbonie

Loty z Polski do Portugalii realizuje kilka tanich linii lotniczych i dużych przewoźników, a ceny biletów niestety nie należą do najniższych. Jeśli znajdziecie bilety za mniej niż 200 zł w jedną stronę – co jest raczej rzadkością – to nawet się nie zastanawiajcie, a od razu kupujcie. Zazwyczaj ceny biletów w dwie strony oscylują między 400 a 700 zł, z czego te najniższe ceny zdarzają się raczej poza sezonem wakacyjnym. Latem jest najdrożej. Na lotnisko w Lizbonie lata Ryanair z Modlina i Krakowa, Wizzair z Warszawy, LOT z Warszawy oraz TAP Portugal. Obserwując przez lata ceny oferowanie przez Ryanaira i Wizzaira, warto sprawdzić też bilety u regularnych przewoźników, takich jak TAP Portugal. Może się okazać, że kwoty będą do siebie podobne. Lot z Polski do Lizbony trwa około 4 godzin.

Loty do Lizbony | Przewodnik po Lizbonie

Dojazd z lotniska | Przewodnik po Lizbonie

Aeroporto Humberto Delgado w Lizbonie położone jest około 6 kilometrów od centrum miasta. Przejazd do Lizbony zajmuje 20 minut. Lotnisko posiada dwa terminale: Terminal 1 obsługuje tradycyjnych przewoźników, a terminal 2 – tanie linie, takie jak Wizzair i Ryanair. Między terminalami od 03:00 do 01:30 w nocy kursuje darmowy autobus wahadłowy.

Najwygodniej skorzystać z czerwonej linii metra, której przystanek Aeroporto znajduje się w Terminalu 1 (kierunek Sao Sebastian). Możliwe, że by dojechać do swojego noclegu, będziecie musieli przesiąść się na stacji Almeda do zielonejj linii (na tym samym bilecie). Metro kursuje mniej więcej od 06:00 rano do 01:00 w nocy co kilkanaście minut. Bilet kupicie w biletomacie przed peronem. Będzie to koszt niecałych 2 euro – 50 centów za kartę na komunikację miejską (nie wyrzucajcie!) + 1,45 euro za sam przejazd.

Na lotnisko kursują także linie autobusowe, których rozkłady można sprawdzić np. w Google Maps. W przypadku autobusów obowiązują identyczne bilety, jak te na metro. Dodatkowo można też zakupić droższy bilet u kierowcy za 2 euro. Przejazd autobusem do centrum zajmuje około 45 minut, do tego nie można mieć przy sobie dużych walizek, a jedynie bagaż podręczny. Nocą na lotnisko można się dostać autobusem nr 208. Więcej o komunikacji miejskiej przeczytacie w kolejnych akapitach.

Dojazd na lotnisko | Przewodnik Po Lizbonie

Komunikacja miejska | Przewodnik po Lizbonie

W Lizbonie obowiązuje zintegrowany system komunikacji miejskiej. Oznacza to, że na wszystkie środki transportu obowiązują te same bilety, co ułtwia pasażerom poruszanie się po mieście. Komunikacja miejska w Lizbonie obejmuje metro, autobusy, tramwaje, kolej podmiejską, promy i windy. Dzieci do 4 roku życia podróżują za darmo. Nie ma przewidzianych zniżek dla studentów, młodziezy i seniorów.

Bilety | Przewodnik po Lizbonie

Bilety sprzedawane są w formie kartonikowej karty z paskiem magnetycznym o nazwie Viva Viagem lub Viva Viagem SRT. Dla turystów nie ma żadnej różnicy, którą z kart zakupią. Karta kosztuje 50 centów i nie wyrzuca się jej, gdyż jej to bilet wielokrotnego użytku. Na karcie w tym samym czasie może być załadowany tylko jeden rodzaj biletu. Do wyboru są:

Bilety jednorazowe

Kosztuje 1,5 euro, obowiązuje przez 60 minut, w czasie których można się przesiadać, w tym na różne środki transportu (z wyjątkiem przesiadki z metra do metra; takie przesiadki sa możliwe, jeżeli przesiadamy się w obrębie jednej stacji bez przechodzenia przez bramki). Oprócz karty Viva Viagem, mozliwy jest zakup biletu u kierowcy autobusu, tramwaju i windy, tylko jego koszt wynosi 2 euro w autobusie, 3 euro w tramwaju i ponad 5 euro w windach, a zamiast karty VV, otrzymujemy paragon.

Bilet jednodniowy

Obowiązuje przez 24 godziny. Istnieją trzy warianty biletu jednodniowego, w zależności od wyboru rodzajów środków transportu. Mianowicie, bilet 24-godzinny to koszt 6,45 euro. Ważny jest od momentu jego pierwszego użycia i uprawnia do nielimitowanych przejazdów metrem i autobusami Carris. Taki sam bilet, ale rozszerzony o windy, promy, tramwaje i promy kosztuje 9,60 euro, a jego najdroższa wersja, z wliczonymi pociągami do Sintry i Cascais, 10,70 euro.

Zipping

Jest to forma karty przedpłaconej obowiązująca we wszystkich lizbońskich środkach transportu, w tym w Metro Sul do Tejo oraz pociągach Fertagus; to oznacza, że na Viva Viagem (obie wersje), można wpłacić kwotę od 3 do 40 euro. Wchodząc do pojazdu przykładamy kartę do specjalnego czytnika, a wówczas zostaną z niej pobrane pieniądze. Korzystając z takiej formy opłacania przejazdów, koszt jednej podróży autobuem, winda, metrem i tramwajem wynosi 1,35 euro. Taki bilet na windę, tramwaj lub autobus jest ważny 60 minut i w tym czasie można się przesiadać między tymi środkami transportu. Wchodząc do metra zostanie pobrana kolejna opłata.

Tak samo bilet w tej formie na metro równiez obowiązuje 60 minut i uprawnia w tym czasie do nielimitowanych przesiadek (bez wychodzenia za bramki). Przejazd do Cascais i Sintry będzie w tym wypadku kosztować 1,90 eurom bilet jest ważny 2 godziny, można się przesiadać w obrębie tych tras w ciągu pierwszych 90 minut. Bilet w pociagach kasuje się w tym przypadku przy każdej przesiadce.

Metro | Przewodnik po Lizbonie

Przydatne informacje | Przewodnik po Lizbonie

Metro w Lizbonie działa mniej więcej od 06:00 rano do 01:00 w nocy. Rozkłady jazdy autobusów znajdziecie tutaj, a metra na tej stronie. W Lizbonie dobrze działa Google Maps. Korzystanie z Ubera również jest opłacalne, o czym wielokrotnie się przekonaliśmy. Zdarza się, że przejazdy są naprawde niedrogie – co opłaca sie zwłaszcza, gdy podrózujecie w kilka osób. Bilety kasuje się pooprzez przyłożenia ich do czytnika obok wejściowych drzwi. W przypadku metra, kasowniki znajdziecie przed lub na peronach. Autobusy zatrzymują się na żądanie. Bilety można kupić w biletomatach i kasach na stacjach metra (karta lub gotówką), w tramwaju nr 15 w biletomacie, w kioskach MOB oraz punktach sprzedaży Carris.

Komunikacja miejska | Przewodnik po Lizbonie

Gdzie zjeść | Przewodnik po Lizbonie

Prado – rewelacyjny wystrój, miła obsługa, menu degustacyjne, bardzo rozsądne ceny, klimat, rewelacyjne połączenia smakowe z lokalnych składników.

Frutaria – smaczne śniadania i soki, a naciskiem na zdrową żywność.

Alfama Cellar – przytulnie, ciepłe i klimatyczne wnętrze, aromatyczne portugalskie potrawy podany w ładny sposób, nieco ciężka kuchnia, ale w dobrym tego słowa znaczeniu.

Ramiro – poza Marokiem nie jadłam lepszych krewetek. Ogromny lokal, tłum ludzi, kolejka, ale warto. Do tej pory łezka kręci się w oku na samo wspomnienien. Najsmaczniejsze owoce morza w całej Lizbonie.

Retiro Dos Sentidos – nietypowy lokal z figurkami świętych na półkach, muzyką fado na żywo i przepysznym tradycyjnym jedzeniem. Polecam dorsza w baszamelu i ośmiornicę.

Tapas Bar 52 – świetny klimat i smakowite tapasy. Idealne miejsce na wyjście wieczorem ze znajomymi.

Alcoa – od smaków i zapachów może zakręcić się w głowie. Pyszne desery, pośród których nie może oczywiście zabraknąc pastais del nata.

House of Corto – podóżniczy bar z piratem za kontuarem, gdzie wypijecie świetne drinki.

To tylko część miejsc z listy naszych ulubionych restauracji w Lizbonie. Resztę znajdziecie w tym wpisie.

Noclegi | Przewodnik po Lizbonie

Baza noclegowa w Lizbonie jest bardzo bogata. Turyści mają do wyboru luksusowe hotele, prywatne apartamenty, niewielkie pensjonaty, hostele czy tanie pokoje. Z reguły noclegi w Portugalii nie są tak drogie, jak w innych krajach Europy zachodniej. Dla przykładu, gdy spędziliśmy w Lizbonie tydzień, spaliśmy w dobrej lokalizacji, w prostym, acz wygodnym i czystym hotelu za 1200 zł za 7 dni (Unique Lisbon Rooms). Do rezerwacji noclegu zazwyczaj używamy stron takich jak Booking, Agoda, Airbnb, Casamundo i Novasol. Przykładowe polecane noclegi w Lizbonie:

Luksusowe The Ivens Autograph Collection, Brown’s Avenue Hotel, Palácio Ludovice

ButikoweWine & Books, Santiago de Alfama, H10 Duque de Loulé

Hotele ze SPALumiares, Vintage

B&BRepublica Bed & Breakfast, Estrela Guesthouse, Geronimo

Kameralne HotelePessoa Hotel, Sao Vicente

HosteleThis Is Lisbon, Rodamon Lisboa, Sant Jorfi Hostel, LX Hostel

Tanie pokojeFamous Crown, Amoreiras, Lisbonera, Easy Hotel

Noclegi | Przewodnik po Lizbonie

Plan | Przewodnik po Lizbonie

Na ile czasu warto jechać do Lizbony? No to już tylko zależy od waszych chęci oraz możliwości finansowych i urlopowych. Ale biorąc pod uwagę częstotliwość lotów i ich drługość, nie jest to kierunek, gdzie wybierzecie się tylko na jeden dzień. A jak się doda do tego jeszcze ilość atrakcji, to dwa dni są absolutnym minimum. Więc w Lizbonie warto spędzić co najmniej weekend. Jak podzielić taki weekend?

Jeden pełny dzień poświeciłabym na Alfamę i jej skarby – kręte uliczki, ciekawe muzea, punkty widokowe, słuchanie fado i przejażdżkę żółtym tramwajem, a także dzielnicę Baixa. Drugi dzień przeznaczyłabym na dzielnicę Belem, Bairro Alto i Chiado. A im więcej dni, tym bardziej można rozszerzać zwiedzanie.

Plan zwiedzania | Przewodnik po Lizbonie

Przykładowy plan na 7 dni + atrakcje

1 dzień – Alfama (miradouros, zamek św. Jerzego, Muzeum Sztuk Dekoracyjnych, Muzeum Militariów, Panteon, klasztor Sao Vicente de Fora, spacer uliczkami, Muzeum Azulejos).

2 dzień – Baixa i Chiado (winda Santa Justa, Pç. Comércio, Łuk triumfalny z punktem widokowym, Plac Miejski z Ratuszem, Muzeum Pieniędzy, spacer po symetrycznych ulicach, Klasztor Karmelitów, Towarzystwo Geograficzne).

3 dzień – Belem (Wieża Belem, Pomnik Odkrywców, Klasztor Hieronimitów, Muzeum Powozów, Płac Ajuda, Muzeum Archeologiczne, Muzeum Morskie, MAAT, Planetarium) i Ajuda (Pałac Ajuda, Ogród Botaniczny).

4 dzień – wzdłuż rzeki (LX Factory, Muzeum Arte Antiga, Muzeum Sztuki Azjatyckiej, Most 25 Kwietnia, Pilar 7, Muzeum Carris, Hala Targowa Time Out, Pink Street).

5 dzień – okolice Avenida de Liberdade (Ogród Botaniczny, Pałac Fronteira, Medeiros and Almeida Museum, Muzeum Kina, miradouro, Park Edwarda VII, elegancka architektura) lub/i wypoczynek na plaży.

5 dzień – wycieczka poza miasto (np. Sintra, Cascais, Pałac Queluz).

6 dzień – Bairro Alta i okolice (klimatyczne uliczki, kościół św. Rocha, Muzeum Farmacji, winda Bica i Glora, Igreja do Loreto, miradouros, Muzeum Amalii Rodruques, Akdameia Nauki, Muzeum Historii Naturalnej, dzielnica idealna na wieczór).

7 dzień – Oriente (jeden z najdłuższych mostów na świecie, kolejka linowa, oceanarium, ogrody, nowoczesna architektura).

Kiedy jechać? | Przewodnik po Lizbonie

Lizbona jest dobrym kierunkiem na podróż przez cały rok. Jeśli zależy wam na ładnej pogodzie, warto rozważyć późną wiosną lub wczesną jesień. Wówczas panują w mieście idealne warunki do zwiedzania. Latem w Lizbonie jest bardzo gorąco, najtłoczniej i najdrożej. Z drugiej strony to najlepszy okres na plażowanie, o ile takie planujecie. Późna jesień i wczesna wiosna to taka gra w ruletkę – może się trafić bezchmurny i słoneczny dzień, może też lać od rana do nocy. Podczas naszego tygodniowego pobytu w Lizbonie w listopadzie zdarzały sie piękne, słoneczne dni przy temperaturze około 20 stopni, jak i ulewy przy 15 stopniach. W zimie noce są zimne, ale w ciągu dnia temperatura oscyluje między 10 a 15 stopni, jest wietrznie i często deszczowo. Nie jest to kierunek, w którym wygrzejecie się w słońcu w środku zimy.

Zwiedzanie Lizbony

Lisboa Card | Przewodnik po Lizbonie

Karta turystyczna uprawniająca do zwiedzania (lub zniżek) poszczególnych miejskich atrakcji i korzystania z komunikacji miejskiej w określonym czasie i cenach. Zakup Lisboa Card na pewno się opłaci, jeśli zostajecie w mieście na dłuzej niż jeden dzień i zamierzacie zwiedzać sporo biletowanych atrakcji. Nam zakup karty zwrócił sie bardzo szybko, ale też zwiedzilismy mnóstwo muzeów i zabytków. Lisboa Card kupuje się na tej stronie. Następnie voucher, który dostaniecie na maila, wymienia się w jednym z punktów (m.in. na lotnisku lub na Praça do Comércio). Z kartą można wejść za darmo do Klasztoru Hieronimitów, Muzeum Powozów, na widnę Santa Justa, Panteonu, Pałacu Ajuda, Łuk Triumfalny. Lisboa Card uprawnia też do przejazdu pociagiem do Sintry i Cascais. Karta 24-godzinna kosztuje 21 euro, 48-godzinna 35 euro, a 72-godzinna 43 euro.

Lizbona informacje praktyczne

Mam nadzieję, że ten przewodnik po Lizbonie przyda wam się w planowaniu podróży do Portugalii. Undaego wyjazdu!

Magda

Książki na jesień 2020. Co czytać

Książki na jesień 2020 – po które pozycje warto sięgnąć, gdy za oknem plucha i deszcz? Co koniecznie przeczytać tej jesieni? W zestawieniu znajdziecie głównie wątki podróżnicze, ale nie tylko. Zawarliśmy w nim też zwykłe powieści, których akcja toczy się w różnych częściach świata i w jakiś sposób nawiązuje do podróży. Są też książki psychologiczne, żeby nie zwariować podczas tej pandemii. Przyjemnej lektury!

Książki na jesień 2020

Anegdoty z czterech stron świata | Książki na jesień

Miło, gdy książki na jesień potrafią grzać bardziej, niż rozgrzany kominek. Taki jest właśnie nasz kolejny jesienny zachwyt. Usiąść pod kocem z kubkiem rozgrzewającej herbaty w ręku i czytać lekkie niezobowiązujące historie z Ameryki, Japonii, Skandynawii, Francji… Czego chcieć więcej? Krótkie, zabawne anegdoty wywołujące uśmiech na twarzy, to idealne rozluźnienie na te ciężkie czasu. „Anegdoty z czterech stron świata” sprawiają, że łatwiej znieść panujący za oknem deszcz i zimno. Docenić trzeba mrówczą pracę autorów. Książka liczy sobie prawie 600 stron!

Anegdoty z czterech stron świata | Książki na jesień

Nie wszystkie anegdotki są dla mnie śmieszne, widocznie to wynika z mojego poczucia humoru. Niektóre brzmią jak słabe suchary. Ale większość z nich pozwala przenieść się w czasie i lepiej poznać sławnych ludzi, o których uczymy się w szkołach jedynie przez pryzmat ich czynów i osiągnięć. To także dobra pozycja do czytania sobie na głos we dwoje lub w większej grupce.

Kwiaty w Pudełku | Książki na jesień

Jeśli książki na jesień, to nie może zabraknąć tu reportaży wydawnictwa Czarne! „Kwiaty w Pudełku” to zbiór historii japońskich kobiet ukazujący skomplikowane realia życia w kraju, który kreuje się na „Cool Japan”. Wspomnienia kobiet wykluczonych, poza prawem, poniżanych, wykorzystywanych, wychowywanych w duchu konfucjonizmu i dążenia do ideału – czyli bycia cichą, uległą, przebywającą w domu. Autorką książki jest twórczyni bloga „W Krainie Tajfunów”, Karolina Bednarz, która ukończyła japonistykę na Oxfordzie. Reportaż momentami jest bardzo ciężki, zawiły. Nie pod względem językowym, a w kwestii zrozumienia odmienności i dla nas niezwykłych aspektów bycia kobietą w japońskim społeczeństwie. Gdzie podziałów jest od groma, gdzie kobiecie trudno się przebić w jakimkolwiek zawodzie, gdzie edukacja kuleje na całej linii.

Kwiaty w pudełku | Książki na jesień

Aż trudno uwierzyć, ze obecna sytuacja kobiet w Japonii tak bardzo odbiega od wizerunku tego kraju, jaki często gości w podświadomości Europejczyków. W książce znajdziecie skomplikowaną mozaikę społecznych niuansów widzianą z perspektywy japońskich kobiet. Zawarto w niej nie tylko elementy japońskiej codzienności widzianej kobiecymi oczami, ale też fragmenty historii Japonii czy próby wytłumaczenia zjawisk społecznych, takich jak zbiorowe samobójstwa czy pracoholizm. Karolina Bednarz porusza temat pozycji kobiety w rodzinie, małżeństwie, w pracy, w środowisku. Mówi o wykorzystywaniu seksualnym, o konserwatywnym i niesprawiedliwym wymogom wobec kobiet. Wymogom i zasadom, które często wykluczają się same ze sobą. To ciekawa, zasmucająca, otwierająca oczy pozycja, która pokazuje, że Japonia to totalnie inna kultura, inny świat. Nie tak kolorowy, jak mogłoby się nam wydawać, nie ma w tym reportażu egzotyki i sielankowego Kraju Kwitnącej Wiśni.

Dzikie Łabędzie | Książki na jesień

Kiedy lepiej snuć długie opowieści o odległych krajach, jak nie podczas deszczowej jesieni? Dzikie Łabędzie to jedna z najbardziej wyjątkowych książek, które kiedykolwiek czytałam. A musicie wiedzieć, że nie czyta się jej latwo – nie ma w niej dialogów, narracja prowadzona jest w formie opowieści. Dzikie Łabędzie otworzyły mi oczy na wiele kwesti. Co tak naprawdę wiemy o Chinach? Ta książka mną wstrząsnęła i zmieniła postrzeganie tego kraju. Zabierając ją ze sobą w podróż do Chin byłam przekonana, że to zwykła powieść. Dopiero po jej skończeniu okazało się, że to autobiografia autorki. Do tego znajdująca się na liście książek zakazanych w Chinach – jej czytanie i rozprowadzanie jest karane.

Dzikie Łabędzie | Książki na jesień

Dzikie Łabędzie to historia trzech kobiet przedstawiona na tle politycznych wydarzeń w XX-wiecznych Chinach. Najpierw opisuje babkę autorki żyjącą w cesarskich, „dawnych Chinach”, wśród tradycji i przesądów takich jak obarczanie winą żony za każdą możliwą śmierć męża. Następnie przechodzi do opowieści o zawirowaniach wojennych i przejmownaiu władzy przez komunistów, o tym jak Mao zmierza ku potędze i chwale jedynej słusznej Partii. Momentami, zwłaszcza na początku lektury, ze względu na nieznajomość chińskiej historii trudno się połapać kto jest kim, z czym i dlaczego walczy. Ale po iluś tam rozdziałach wszystko powoli zaczyna się w głowie układać.

Rodzice autorki są działaczami partyjnymi. Historia pokazuje absolutną degradację społeczeństwa chińskiego, upadek, upodlenie, kontrolę władz i absurdalne, nieraz tragiczne aspekty życia w maoistycznych Chinach, o których nie miałam zielonego pojęcia. Opisany jest wielki głód wielki skok, wielkie wydarzenia przeplatają się z codziennymi dylematami zwykłych ludzi. Autorka – główna bohaterka – żyje w czasach tragicznej w skutkach Rewolucji Kulturalnej, śmierci Mao i zmian na lepsze. Książka opisuje tak nieprawdopodobne zwyczaje Chin cesarskich oraz jeszcze gorszej polityki komunistycznych urzędników i polityków, że niektóre opisy nie mieściy mi się w głowie. I jest to powieść oparta na faktach, o czym łatwo zapomnieć.

Nie chcę więcej zdradzać, ale jeżeli macie przeczytać tylko jedną książkę o Chinach, niech to będzie właśnie ta. Jest ciężka, ale warto. Otwiera oczy, poszerza horyzonty i ułatwia zrozumienia ciemiężonego przez lata narodu chińskiego. Komunizm w chińskim wydaniu jest nieco inny niż to, co przeżywali nasi rodzice i dziadkowie. Warto znać również też rozdział historii.

Siedem Sióstr | Książki na jesień

Książki na jesień to nie tylko reportaże, ale i powieści z motywem podróży w tle. „Siedem Sióstr” to taki miły odmóżdżacz, w stylu banalnych komedii świątecznych na Netflixie. No, może trochę lepszy, bo w końcu go tu polecam. Cykl powieści o siedmiu przybranych siostrach, których imiona pochodzą od Plejad. Pierwsza część, Siedem Sióstr, stanowi punkt wyjścia dla kolejnych książek. Każda z nich jest poświecona jednej z sióstr, która próbuje rozwikłać tajemnice swojego pochodzenia.

Siedem Sióstr | Książki na jesień

Te poszukiwania prowadzą je w różne części świata. I tak pierwsza część rozgrywa się w Paryżu i Rio de Janeiro, a kolejna w Norwegii. Dzięki temu sami możemy się przenieść w dalekie strony i wspominać naszą podróż do Brazylii. Opisy miasta dość dobrze oddają jego charakter, sama fabuła może początkowo wydać się nieco naciągana, ale jednak jest wciągająca. W sam raz, jeśli chcecie oderwać się od jesiennej codzienności i zanurzyć w innym świecie.

Nomadzi | Ksiązki na jesień

Nomadzi wydane przez wydawnictwo Znak to dziewięc historii ludzi, którzy postanowili wyłamać się ze schematu i żyć „poza systemem”. Zrezygnowali z osiadłego stylu życia na rzecz ciągłego bycia w drodze. Historie przedstawione w książce są bardzo osobiste. Pokazują wady i zalety takiego trybu życia, z czym trzeba się mierzyć, przeszkody do pokonania. To nie tylko przelukrowany obrazek pracy zdalnej nad basenem z drinkiem w ręku.

Nomadzi | Książki na jesień

Swoją historię opowiadają blogerzy, prawnicy, aktywiści, przedsiębiorcy. Rozmowy autorki z bohaterami książki są wciągające, ciekawie przez nią prowadzone. Oprócz tego na końcu każdego rozdziału zamieszczono ich rady jak zacząć żyć jako nomada. Do tego piękne zdjęcia i ładne wydanie. Książka zawiera ciekawe historie, anegdotki, ale tez mówi o problemach i dylematach związanych ze współczesnym nomadyzmem. Ukazuje różne oblicza bycia w ciągłej podróży, z czego się rezygnuje, a co zyskuje. To świetna lektura na jesienne wieczory. Zwłaszcza dla tych, którzy wciąż szukają swojej drogi.

Lizbona. Miasto do przytulenia | Książki na jesień

Lizbona jesienna – czy może być coś bardziej nostalgicznego i przytulnego? I z taką Lizboną kojarzy mi się ta książka! „Lizbona.Miasto, które przytula”, jest właśnie taka, jak to miasto. Melancholijna, ciepła, kolorowa. Warto ją ze sobą zabrać w podróż do Portugalii lub zanurzyć się w portugalskim świecie przebywając w domowym zaciszu. Ta pozycja zawiera dużo barwnych opisów i zdjęć, ale właśnie dzięki temu ładunkowi emocjonalnemu czyta się ją tak przyjemnie.

Lizbona Miasto, które przytula | Ksiązki na jesień

W życiu bym nie pomyślała, że obszerna książka-wywiad może okazać się tak ciekawa i inspirująca. Autorki książki rozmawiają o Lizbonie, o historiach, tradycjach, kuchni, widokach, zabytkach, ulicach, a przede wszystkim o ludziach. Zwykła rozmowa może okazać się świetnym przewodnikiem po mieście. Fajnie było czytać o restauracji, w której byliśmy. Lub odkryć na miejscu zaułki, o których nie pisze się w przewodnikach.

Cykl Sigma Force | Książki na jesień

Są to sensacyjne powieści przypominające książki Dana Browna („Kod Leonarda da Vinci”, „Anioły i Demony”). Opowiadają o rozwiazywaniu przez wyszkoloną grupę historycznych zagadek, poszukiwaniu zaginionych dzieł sztuki i o walce z terrorystycznymi ugrupowaniami. Może nie jest to reportaż podróżniczy, ale wydarzenia toczą się na całym świecie, na przykład pierwsza część w Omanie, a druga w Rzymie, Mediolanie i nad Jeziorem Como, dlatego cała seria może dostarczyć sporo inspiracji. Zwłaszcza, że zawiera dużo ciekakowstek dotyczących poszczególnych krajów, miejsc i zabytków. Akcja toczy się warto, dlatego książki czyta się bardzo szybko.

Cykl Sigma Force | Książki na jesień

Do tego przez całą serię przewija się mnóstwo wątków naukowych i technologicznych, dzięki czemu można dowiedzieć się naprawdę niesamowitych rzeczy. W praktyce czytanie wyglądało tak, że co kilka stron zastanawiałam się „woow, to takie coś naprawdę istnieje?” albo „to naprawdę się zdarzyło?” i szybko sprawdzałam Wikipedię.

Czarny Zakon | Książki na jesień

Bardzo podoba mi się to połączenie historii, geografii i technologii. Jak ktoś lubi takie klimaty, to ta seria (A jest potężna!) na pewno mu się spodoba. A akcja jednej z ostatnich powieści rozgrywa się w Polsce. Podczas czytania można zapomnieć o bożym świecie. Czy nie brzmi idealnie?

Kto odejdzie już nie wróci | Książki na jesień

Nowość od wydawnictwa Czarne. Dla kogoś, kto dopiero poznaje świat ortodoksyjnych Chasydów, książka może się okazać szokująca. Mimo że to nie pierwsza pozycja, którą czytałam na ten temat, to i tak mną porządnie wstrząsnęła. Autor „Kto odejdzie już nie wróci” opisuje swoje życie w chasydzkiej wiosce w okolicach Nowego Yorku i to, jak stał się heretykiem wypędzonym z wioski, pozbawionym domu i szacunku. To jest tak odmienny, inny świat od naszego, że czasem naprawdę trudno zrozumieć jego – dla nas często absurdalne – założenia i reguły. Shulem Deen w wieku 18 lat widział przed śłubem swoją żonę przez… siedem minut. Kilka miesięcy później, gdy spodziewali się dziecka, oboje zastanawiali się, którędy wydostanie się ono na świat. Takich przykładów mogłabym dać tu więcej, ale nie chce spoilerować.

Kto odejdzie już nie wróci | Książki na jesień

Bardzo mocna, interesująca książka, opowiedziana w świetny sposób. Widać, że autor zdaje się już być nieco zdystansowany od wcześniejszego życia, ale i tak jego historia chwyta za gardło. Prawdziwy dramat tej sytuacji ujawnia się, gdy bohater książki wraca do „naszego” świata. Nie wiedząc o zwyczajnym życiu kompletnie nic.

Podróżniczki | Książki na jesień

Fantastyczna książka o podróżujących kobietach. Zawyczaj słyszymy o odkrywcach, mężczyznach odkrywających nowe tereny Jednak nie byli oni białymi i samotnymi żaglami, bo podróżowali z całymi ekspedycjami i często z… żonami, córkami, kochankami. O nich jednak się głośno nie mówi. Książka opowiada też o kobietach, które na własną rękę wyrzekały się dostatniego życia, by wyruszyć w świat. W gorsecie i krynolinie potrafiły zdobywać najwyższe góry ziemi, kroczyć przez afrykańskie równiny, pomagać trędowatym, spać na klepisku w odchodów na Syberii czy poszukiwać nowych gatunków roślin. Książkę czyta się jak powieść przygodową, przedstawione historie są niesamowite, interesujące, momentami przyprawiające o gęsią skórkę. W czasach, kiedy na salonach panował wiktoriański ideał kobiety – anioła ogniska domowego, gdy kobieta uznawana była za istotę słabą fizycznie i psychiczne, niezdolną obyć się bez pomocy mężczyzn, one podejmowały wyzwanie. Rzucały rękawice całemu światu, w jakim obracały się do tej pory.

Podróżniczki | Książki na jesień

Honor | Książki na jesień

Kraj, do którego jeździmy podziwiać sławną Petrę i pustynię Wadi Rum, to także miejsce, gdzie wciąż popełnia się morderstwa honorowe. W większości przypadków zabójstw dokonuje się na kobietach, a ich oprawcami są najbliżsi. Zabójstwo ma przywrócić honor rodziny, który został spalmiony przez kobietę, bo na przykład współżyła przed śłubem albo zakochała się w innej kobiecie. Wystarczy nawet cień podejrzenia, nie trzeba mieć dowodów.

Honor | Książki na jesień

To niewiarygodne, że z jednej strony mamy Amman z klubami gejowskimi, a z drugiej prowincje, gdzie ojciec lub brat, który nie zmyje hańby kobiety i jej nie zabije, tym samym staje się wraz z całą rodziną pośmiewiskiem i wyrzutkiem. A jeśli kobieta zwróci się o pomoc do państwa, to prawdopodobnie zostanie bezprawnie zamknięta w więzieniu. Dla swojego bezpieczeństwa.

Książka jest tym bardziej wstrząsająca, bo zawiera fragmenty rozmów autorki z ojcem, który próbował dokonać zabójstw na swoich córkach. Rozmowa z nim pomaga choć trochę zrozumieć co nim kierowało. Nie będę zdradzać więcej szczegółów, ale bardzo polecam Wam „Honor”, bo książka przypomina nam, że podczas podróży widzimy tylko fragment, jedną stronę medalu. Nawet w uwielbianych przez nas krajach. Reportaż rzuca trochę światła na wyidealizowany przez turystów obraz Jordanii.

Recenzja książki Honor o Jordanii | Książki na jesień

Japonia | Ksiązki na jesień

Nasze książki na jesień często dotyczą dalekich krajów – ale co się dziwić, skoro w obecnej sytuacji nie można podróżować? Co ja się uśmiałam przy tej książce! Na pierwszych stronach zamieszczone zostało zdjęcia z Japonii z podpisem „Panorama Tokio. Miasto, w którym spędziliśmy dwa lata, a wstydu najedliśmy się za sto”. Po tak zachęcającym wstępie wiedziałam już, że to książka w sam raz dla nas. A okładka z podtytułem „subiektywny przewodnik nieokrzesanego gaijina” idealnie oddaje jej charakter.

Japonia | Książki na jesień

Nie jest to typowy przewodnik, a jedynie zbiór zabawnych felietonów na temat Kraju Kwitnącej Wiśni, który prowadzi nas przez niuanse i zawirowania japońskiej etykiety, tradycji, kuchni i codzienności. Autorzy przewodnika, Paulina Walczak-Malta i Maciej Malta, którzy przez dwa lata mieszkali w tym dalekim państwie, zdradzają nam te wszystkie anegdotki i wstydliwe sytuacje, z których możemy czerpać garściami – uczmy się na ich błędach i pamiętajmy, że wchodząc do japońskiej restauracji musimy zdjąć buty!

Kocie chrzciny | Książki na jesień

Podczas ostatnich zawirowań politycznych w Polsce, ten reportaż jest jak ożywczy podmuch skandynawskiego wiatru i miła odskocznia od przytłaczającej pogody i sytuacji politycznej. Ciekawość autorki udziela się także i nam. Małgorzata Sidz prowadzi nas chyba przez wszystkie fińskie bary, przez sauny i mokki, w których Finowie otwierają się przed nią i opowiadają o życiu na północy Europy. Podoba mi się to, że historie zwykłych ludzi – Finów, imigrantów, studentów – przeplatają się z opowieściami o znanych artystach, Muminkach, architektach, sklepach, zwyczajach, modzie i sztuce, polityce i historii. To wszystko daje nam obraz kraju jak każdego innego. Nie „najlepszego do życia”, ale ze swoimi zaletami i wadami. O części z nich wiedziałam już od Marcina. Przyjemnie było konfrontować lekturę z jego doświadzeniami. Do tego jestem absolutnie zachwycona językiem autorki. Może to wynika z faktu, że sama piszę i zwracam uwagę na takie rzeczy, ale czytając niektóre zdania miałam aż ciarki i myślałam sobie, że „też chciałabym kiedyś umieć tak pisać”.

Kocie Chrzciny | Książki na jesień

Kocie chrzciny są reportażem lekkim, na pewno nie wstrząsającym. Pewnie wynika to z jego tematyki. Mimo pewnych różnic kulturowych między Polską a Finlandią, to jednak większy szok wywołają prędzej reportaże z Japonii, niż ze Skandynawii. Ale to właśnie dzięki temu Kocie Chrzciny są idealną książką na jesień 2020 roku. Pod kocem robi się jeszcze cieplej, a herbata rozgrzewa jakby mocniej, gdy czytamy o mroźnych fińskich zimach i kąpielach z lodowatym morzu.

Pokora | Książki na jesień

Po pierwszych stronach powieści Szczeana Twardocha byłam nieco skonfundowana, co spowodował nietypowy styl narracji. Książka została napisana w formie opowieści głównego bohatera, Pokory, w niemal pamiętnikarskim stylu i bez dialogów. Wystarczyło ledwie kilka chwil na dostosowanie się do tego typu narracji, a potem już po tej historii po prostu płynęłam.

Pokora | Książki na jesień

Wyrwany ze śląskiej rzeczywistości Alojz Pokora otrzymał szansę na awans społeczny, ale jego łatka biedaka skazywała go na wieczną walkę, nieraz z wiatrakami. Akcja osadzona jest w niemieckich i śląskich realiach schyłku I wojny światowej i rewolucji w Niemczech. Autor porusza kwestię klas społecznych, próby przebicia się przez szklane sufity, sposobu traktowania najuboższych. Ta wielowymiarowa opowieść pokazuje, że kiedy nazwisko i akcent mówi o tobie wszystko, czasem najlesze serce, ubrania, zachowanie czy wykształcenie nie jest w stanie pomóc przebić się przez klasowy mur. Ślązak Alojz Pokora nie był ani Niemcem, ani Polakiem – więc kim? Nie miał swego domu, szukał swego miejsca na ziemi.

Recenzja książki Pokora Twardocha | Książki na jesień

Do tego Pokora nie jest idealnym bohaterem, przez co wydaje się nam bardziej realny. W jego słowach, choć nie ubiera tego wprost, przebija się cierpienie, trauma i brak poczucia własne wartości. Czas, w którym dzieje się akcja, przybliża nam nieco okres między I a II wojną światową i tamtejszą codzienność, która zdaje się odległym światem, a nie XX-wieczną rzeczywistością. W książce wykorzystano gwarę śląską i niemieckie cytaty, ale nie w przytłaczający sposób i w każdym momencie są zrozumiałe dla czytelnika. „Pokora” według mnie to specyficzna, niełatwa lektura, która potrafi na wielu poziomach skłonić do refleksji.

Porozumienie bez przemocy | Książki na jesień

Chyba najlepsza książka psychologiczna, jaką przeczytałam w 2020 roku. Konkretna, ale wciąż ciepła, podnosząca na duchu. Pełna praktycznych rad dotyczących brania odpowiedzialności za swoje życie, za słowa. Uczy komunikacji, wyrażania emocji, reagowania na nie, pomaga ulepszyć nasze kontakty z innymi ludźmi. Porozumienie opierajace się na współczuciu ma pomóc wyeliminować z naszych komunikatów przemoc. Książka zawiera wiele lekcji o tym, jak uczyć się słuchania siebie oraz innych. Teoria połączona jest z przykładem i przedstawiona w przystępny sposób. Metodę opisaną w książce stosuje się w mediacjach na całym świecie. Nie będę zdradzała już szczegółów metody porozumienia współczującego, bo autor lepiej to tlumaczy w samej książce. Może teraz jest dobry moment na wdrożenie PBP, żebyśmy się nie pozabijali w zamkniętych domach? 😉

Porozumienie bez przemocy | Książki na jesień

Jak myśleć o sobie dobrze? | Książki na jesień

W tym roku odkryłam książki psychologiczne, które wcześniej kojarzyły mi się tylko z coachowym bełkotem. I chociaż trudno mnie w tym temacie zachwycić czy zadowolić, to udało mi się w tym roku przeczytać kilka naprawdę dobrych poradników. Drugą pozycją, która zrobiła na mnie największe wrażenie, jest książka znanej niemieckiej terapeutki, Stefanie Stahl „Jak myśleć o sobie dobrze”. Książka jest przyjemna w odbiorze, chociaż porusza niełatwe tematy. Zawiera studium dotyczące zachowań osób borykających się z niska samooceną, źródła tychże zachowań, a także – co najważniejsze – sposoby radzenia sobie z nimi. Autorka już na wstępie deklaruje, że nie chodzi o zakrzywianie rzeczywistości, stanie przed lustrem i wmawianie sobie bezsensownych frazesów typu „bądź pozytywny”, bo one z reguły nie działają. Daje nam za to rozsądne, praktycznie działania, które możemy starać się zastosować w swoim życiu i faktycznie poprawić jego jakość.

Jak myśleć o sobie dobrze? | Książki na jesień

W poradniku znajdziecie inną perspektywę – na przykład zalety bycia osobą z niepweną siebie. Autorka określa problemy, z jakimi muszą się mierzyć osoby niepewne każdego dnia. Ale też daje wskazówki, jak im zaradzić. Podoba mi się to, że książka nie ma na celu naszej calkowitej zmiany i doprowadzenia do sytuacji, gdy nagle się stajemy pewni siebie. To normalne, że jedna osoba jest bardziej pewna, a druga mniej. Chodzi tu bardziej o sytuacje, kiedy ten brak samoakceptacji prowadzi do depresji, agresji, nerwic i fobii społeczenych i to właśnie z tymi niegatywnymi aspektami niepewności siebie autorka pomaga walczyć. W poradniku nie znajdziecie medycznego żargonu, bo autorka pisze zwięźle i lekko, przytacza też historie swoich pacjentów. I co najważniejsze, Stefanie Stahl, uczy akceptacji siebie – także swojej niepewności. To naprawdę wartościowy poradnik, jeden z lepszych, jakie czytałam.

Niewyjaśnione tajemnice | Książki na jesień

Ładnie wydana, lekka lektura na jesienne dni. Nie jest to książka pełna tanich teorii spiskowych, a traktuje o tych wydarzeniach z dziejów świata, które faktycznie się wydarzyły, a niezostały rozwikłane. Bursztynowa Komnata, Amelia Earhart, Meteoryt Tunguski – w zestawieniu ujęto chyba wszystkie najsłynniejsze tajemnice. Każde z zawartych w książce wydarzeń, osób lub przedmiotów opisane jest w kontekście historycznym. Autor porusza też kwestie poszukiwań, podaje wszystkie możliwe dowody, znane fakty i legendy, którymi obrosły dane wydarzenie – jednak w profesjonalny sposób, nie podszyty subiektywnymi opisniami dotyczącymi spisków. Do tego książka zawiera mapy, zdjęcia, ramki z ciekawostkami. Jest łatwa i przyjemna w odbiorze, to taka lektura na rozluźnienie, na jeden wieczór.

Niewyjaśnione tajemnice | Książki na jesień

Młyny Boże | Książki na jesień

To bardzo trudny reportaż. Otwierający oczy i szokujący. „Młyny Boże” dotyczą postaw kościoła i jego hierachów w stosunku do Żydów i Holocaustu. Na podstawie szczegółowo przeprowadzonych badań i znalezionych dokumentów autor przedstawia tło historyczne zagłady i częsciowo jej źródła znajdujące się w czasach na długo przez wybuchem II wojny światowej. Podaje przykłady życia codziennego ludzi kościoła, ale też zwyczajnej ludności w Polsce, gdzie przejawy antysemityzmu były bardzo wyraźne. Zaburza to nieco lansowany obraz II wojny światowej i uświadamia, jak niewiele uczy nas historia w szkole.

Młyny Boże | Książki na jesień

„Młyny Boże” ukazują inne, mniej znane oblicze Holocaustu. Książka nie jest napisana w akademickim stylu, co Jacek Leociak (historyk, profesor, literaturoznawca i członek PAN) pokazuje już na samym początku uczciwie dając znać, że w książce pojawią się subiektywne opinie poprzeplatane odnośnie przytoczonych faktów. Nie chodzi tu o zaprzeczanie tym faktom, bo to, że Polacy ratowali Żydów jest oczywiste. Ale chodzi o zyskanie szerszej perspektywy i uznanie, że byli i tacy, co ich nie ratowali, a wręcz przeciwnie. Przy czym autor skupia się głównie na KK w Polsce.

Recenzja książki Młyny Boże | Książki na jesień

Mam nadzieję, że polecane tu książki na jesień 2020 pomogą Wam przetrwać te trudne miesiące. A jakie Wy możecie polecić książki? Co ciekawego ostatnio czytaliście?

Może Cię zainteresować:

Magda

Gdzie zjeść w Lizbonie? Przewodnik kulinarny

Gdzie zjeść w Lizbonie? Co oferuje nam kuchnia portugalska? Gdzie zjeść najlepsze owoce morza, gdzie szukać eleganckich restauracji, a gdzie budżetowych miejscówek? Zapraszamy Wam w podróż kulinarną po Lizbonie, podczas której odkryjcie gdzie warto zjeść śniadanie, gdzie kolację, a gdzie wypić drinka. Jest to dopiero początek tej podróży, bo i my będziemy w przyszłości ten przewodnik rozszerzać, jak i Wy sami odkryjecie w Lizbonie nowe smaki i nowe miejsca.

Jeśli nie lubicie wchodzić do restauracji na chybił trafił, a wolicie raczej sprawdzone lokale, gdzie zjecie lokalne, smaczne dania, zapraszamy Was do poniższego przewodnika. Nie jest to jakiś wyznacznik, bo pamiętajmy, że gust i smak to są sprawy bardzo subiektywne. To co smakuje Wam, niekoniecznie musi nam i na odwrót. Jednak mamy nadzieję, że znajdziecie w tym miejscu inspirację, a Lizbona, podobnie jak nam, dosłownie zgotuje kulinarne niespodzianki.

Gdzie zjeść w Lizbonie?

Czego spróbować w Lizbonie? | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Pytanie nie brzmi tylko „Gdzie zjeść w Lizbonie”, ale i co? Z reguły prosta kuchnia portugalska to mieszanka wpływów śródziemnomorskich, arabskich (obecność Maurów na półwyspie Iberyjskim) oraz smaków i przypraw przywiezionych z kolonii zamorskich. Portugalczycy jedzą dużo mięs, ryb i owoców morza (popularny dorsz i sardynki). A jako, że kraj zlokalizowany jest na południu Europy, kuchnia portugalska obfituje w świeże owoce i warzywa, także takie, których łatwo nie dostaniemy w Polsce. Warto próbować portugalskich oliw (dla mnie mistrzostwo świata, smakowały mi bardziej niż włoskie) i oczywiście trunków. Portugalskie wina są znane na świecie (vinho verde, a także wina wzmacnianie, porto czy madera). Oprócz win w Lizbonie trzeba spróbować wiśniowej nalewki.

  • Owoce morza. Zawsze, wszędzie, pod każdą postacią.
  • Sardynki! I te z grilla, i te z puszki.
  • Bifana – kanapka z wolno gotowaną wieprzowiną w winie i czosnku. Portugalski street food, pychota!
  • Caldo verde – zielona zupa z ziemniaków i kapusty galicyjskiej podawana z chorizo oraz inne popularne zupy dnia
  • Gulasze – w różnej formie, z różnymi składnikami. Np. gulasz portugalski z dużymi kawałkami mięsa i papryki, czy duszona jagnięcina lub duszona ośmiornica w winie, także caldeirada, czyli gulasz z ryb, skorupiaków, warzyw.
  • Feijoada – gulasz z fasolą, mięsem, często podawany z ryżem, jajem i frytkami na raz. W Portugalii nie próbowaliśmy, bo w Brazylii to danie nam trochę obrzydło.
  • Pasteis de nata – deserowy klasyk. Gdzieś ostatnio przeczytałam, że „powiedzieć, że to ciasto francuskie z budyniem, to nic nie powiedzieć”.
  • Bacalhau – czyli dorsz pod każdą postacią. Najpopularniejsze są przekąski, ciastka ze smażonego dorsza oraz dorsz z kawałkami ziemniaków zapiekane w sosie, najczęściej beszamelowym, także krokiety z dorsza lub pulpety z dorsza.
  • leite creme – deser przypominający creme brulee

To teraz przejdźmy do tego, gdzie zjeść w Lizbonie…

Sardynki w Portugalii | Gdzie zjeść w Lizbonie?

NA ŚNIADANIE

Frutaria | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Ładny, klimatyczny lokal w sercu Lizbony, zaraz przy placu Rossio. Nacisk na zdrową żywność. W obszernym menu dużo warzyw i owoców, zwłaszcza świeżych soków. Ciekawy wybór standardowych śniadań, ale też sporo urozmaiceń, jak na przykład hummusy. Śniadania bardzo obfite, smaczne. Polecamy tosty z awokado, jajecznicą, serem feta i pomidorkami. Można samemu wybrać czy chcemy jajecznice czy jajko na twardo. Czasem przed wejściem ustawiają się kolejki. Nasze najsmaczniejsze śniadanie w Lizbonie. Super atmosfera, miła obsługa, angielskie menu, umiarkowane ceny. Frutaria oferuje także menu brunchowe.

Informacje praktyczne: Czynne codziennie od 09:00 do 20:00, nadaje się na późne śniadania. Warto pomyśleć o wcześniejszej rezerwacji stolika. Ceny śniadań oscylują między 3 a 7 euro; naleśniki po 4-5 euro, podobnie owocowe owsianki i tosty. Tutaj znajdziecie ich stronę. Minus – nie mają na stronie udostępnionego menu. Adres –  R. dos Fanqueiros 269. Dojazd metrem na stację Rossio. 

Śniadanie w Lizbonie | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Brick Cafe Lisboa | Gdzie zjeść w Lizbonie?

W tym miejscu byliśmy zaskoczeni tłumami, bo lokal znajdował się 100 metrów od naszego mieszkania, ale w pobliżu nie było żadnych atrakcji turystycznych. A wewnątrz całkiem spory tłumek turystów, kolejki do stolików. Może to wynikało z konferencji Web Summit, z powodu której sami przyjechaliśmy do Lizbony (a oprócz nas 70 tysięcy osób). Typowy śniadaniowy lokal, przyjemny wystrój, przyjazna obsługa, angielskie menu. Spory wybór niedrogich śniadań. Za bardzo smaczną jajecznicę z upieczonym chlebkiem i croissanta z cappuccino zapłaciłam około 6 euro. Croissant był wyjątkowo dobry, mimo, że wydaje się, że w tym temacie nie ma zbyt dużego pola do popisu. A jednak, delikatne ciasto francuskie idealnie współgrało z cienkimi plastrami sera i szynki. W ciągu dnia można tu spróbować też dań bardziej obiadowych, np. zupy dnia za mniej niż 2 euro. Menu lunchowe zmienia się codziennie.

Informacje praktyczne: lokal nieco oddalony od turystycznych szlaków, ale wciąż w centrum Lizbony. Niskie ceny, duże porcje, dobre składniki. Stronę Brick Cafe Lisboa znajdziecie tu, a adres tu – Rua de Moçambique 2. Dojazd metrem na stację Anjos. 

Gdzie na śniadanie w Lizbonie? | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Każda Pastelaria | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Pastelaria to takie typowe miejsce, gdzie Portugalczycy zazwyczaj jadają śniadania. Nie są to lokale ani wytworne, ani rzucające się w oczy. Z reguły to niewielkie pomieszczenia, wyglądające z zewnątrz jak sklep albo kiosk. Wewnątrz znajdziecie lady, w których wyłożone są portugalskie desery i słodkości (można dostać oczopląsu), wypieki na słono, proste kanapki. Tutaj też wypijecie poranną kawę, a nawet zjecie zupę dnia około południa. W pasteleriach spotkacie Portugalczyków sączących poranną kawę, czytających gazety, naprędce jedzących pasteis de nata przed pracą. Takich lokali w Lizbonie jest bez liku, będziecie natykać się na nie na każdym kroku. Czasem ciężko nawet zapamiętać ich nazwy, w internecie raczej ich nie znajdziecie. Większość pastelerii prezentuje równy poziom, w każdej zjecie smacznie i lokalnie, dlatego nie będziemy Wam polecać konkretnych miejsc. Z pewnością będąc w Lizbonie wielokrotnie kupicie coś w takim miejscu. Niech nie odstrasza Was wygląd! Może nie jest to modna śniadaniówka, ale właśnie w pasteleriach można się poczuć jak mieszkaniec Lizbony. Warto próbować i szukać swojej ulubionej! Jedliśmy w wielu i w każdej było smacznie.

Śniadanie na słodko w Lizbonie | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Tartine na Time Out Market | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Time Out Market to nowoczesny koncept, połączenie wielu modnych smaków w jednym tradycyjnym miejscu – na targu. W zabytkowym budynku targu stworzono przestrzeń, w której rozwija się 26 restauracji, wiele barów i sklepów. To tutaj sprzedaje się najlepsze specjały, tutaj kucharze prezentują to, co kuchnia portugalska ma najlepsze do zaoferowania. My akurat byliśmy na Time Out Market na śniadaniu, ale jest to świetne miejsce na dłuższy postój i chodzenie od budki do budki próbując miejscowych dań. Nie jest jakoś tanio, ale drogo też nie. Ceny zazwyczaj zaczynają się od 10 euro w górę, chociaż niektóre pozycje w poszczególnych budkach mają niższe ceny. Można też próbować menu lunchowego za (zazwyczaj) 8-9 euro. Tartine urzekło nas swoimi śniadaniami. Na miejscu wypiekany jest świeży, mięciutki chleb z chrupiącą skórą, z którego robi się duże kanapki. Te z kolei naładowane są lokalnymi składnikami. Polecamy kanapki z łososiem i rostbefem i cebulką, pycha. Oprócz tego można zamówić tu standardowa jajecznicę czy naleśniki, a także jajka po benedyktyńsku i wiele słodkości. Nawet jeśli jesteście już po śniadaniu, to warto wpaść na Time Out Market, który jest najciekawszą kulinarną atrakcją Lizbony.

Informacje praktyczne: W teorii market czynny jest od godziny 10:00 rano do północy, jednak wiele restauracji zaczyna pracować od późniejszych godzin. Śniadanie w Tartine zjecie od samego rana. Na środku ogromnej hali targu rozstawione są liczne stoły, przy których spożywa się swoje dania. Tutaj strona internetowa Time Out Martket, a tutaj adres – Av. 24 de Julho 49. Dojazd metrem/tramwajem/autobusem do stacji Cais do Sodre. 

Gdzie na śniadanie w Time out market w lizbonie? | Gdzie zjeść w Lizbonie?
Time Out Market w Lizbonie | Gdzie zjeść w Lizbonie?

NA LUNCH (LUB PÓŹNE ŚNIADANIE)

La Boulangerie | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Bardzo klimatyczne, domowe i ciepłe miejsce na lunch lub śniadanie znajduje się naprzeciwko Muzeum Arte Antiga. Jak tylko zasiądziecie przy jednym z drewnianych stołów poczujcie się sielsko, a czas zacznie płynąć wolniej. Do La Boulangerie przyszłam na lunch, chociaż mój wybór był bardziej śniadaniowy. Menu jest spore, bo można zamówić i pozycje typowo śniadaniowe, a także bardziej obiadowe. Kusiły mnie owocowe naleśniki, ale skończyło się na portugalskiej zielonej zupie z chorizo oraz na domowych tostach, popularnych w lizbońskich śniadaniówkach. Bardzo ciekawą opcją jest „koszyk na wynos”. Możecie zamówić cały zestaw śniadaniowy, składający się z wybranych składników – soków, kaw, granoli, jajek, dżemów, pieczywa, kanapek, sałatek. To wszystko otrzymacie w ładnie zapakowanej torbie i z takim ekwipunkiem możecie ruszać na piknik nad Tagiem. Świetny pomysł na letnie śniadanie w plenerze! Moja zupa była bardzo ciekawa w smaku, chociaż to nie mój typ dań i trochę się z nią męczyłam – ale to tylko ze względu na osobiste upodobania. Tosty były super – chrupkie, nie przypalone i niezbyt tłuste, za to porządnie nadziane szynką i serem, który dosłownie rozpływał się w ustach. W trakcie zwiedzania okolicznych muzeów, warto zajść tu zajść – La Boulangerie to idealna miejscówka na lekki posiłek w ciągu intensywnego dnia.

Informacje praktyczne: Spory rozstrzał cenowy.  W menu znajdziecie pozycje od 3 do 8 euro, w zależności od wyboru składników (kanapki, tosty), miski z jogurtami, granolą, owocami itp. po 6 euro, zupy po 3 euro, naleśniki po 5-7 euro, croissanty z różnymi składnikami 2-3 euro,duży wybór słodkości i deserów po 1-3 euro, makarony po 10-11 euro.  Codziennie inny zestaw lunchowy (zupa + 2 danie) za 12 euro. Nie można płacić kartą. Czynne codzienne od 08:00 do 22:00. Strona z menu tutaj, a tutaj adres – R. do Olival 42. Dojazd autobusem np, 714. 

e tem Dente! | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Idealne miejsce na lunch w ładnej lokalizacji blisko metra. Centrum miasta, jednak z dala od głównych atrakcji turystycznych (między dzielnicą Alfama a Baixa, koło stacji metra Intendente). Ciekawostkę stanowi fakt, że na miejscu wyrabia się różne gliniane przedmioty użytku codziennego, kolorowe azulejos i inne ceramiczne cacka. W tym wyrabianych talerzach i garnuszkach podawane są też posiłki. Fajny pomysł! Nawet nie widziałam menu, ponieważ kelner zaproponował mi zestaw lunchowy, który mnie zainteresował. Portugalskie danie – ryż zapiekany z kaczką i chorizo, do tego napój. Biorę! Uwielbiam kaczkę, więc długo się nie zastanawiałam. Danie zostało podane w czerwonym półmisku. Nie było zbyt duże, ale że była pora lunchu i nie szukałam obfitego posiłku, wystarczyło idealnie. Najadłam się, ale nie przejadłam i miałam chęć oraz siłę na dalszy spacer po mieście. Porcja na zdjęciu wygląda na mniejszą, niż była w rzeczywistości. Co ciekawe, danie nie zostało podane z żadnym sosem, ale w ogóle nie było suche. Poszarpana, ugotowana kaczka świetnie komponowała się z brązowym ryżem. Łatwe to, proste (jak cała kuchnia portugalska) i już próbujemy odtworzyć to w domu. E tem Dente! Idealne na lunch, zwłaszcza jeśli mieszkacie gdzieś obok.

Informacje praktyczne: Lokal z tych tańszych, serwujących portugalskie dania. Zestaw lunchowy (danie plus picie, w moim przypadku piwo), kosztuje 8 euro. Można płacić kartą. Mają też zestawy lunchowo-brunchowe za 15 lub 22 euro. Duży wybór win i lokalnych dań. Stosunkowo niskie ceny, główne dania mieszczą się w przedziale od 6 do 12 euro, zdecydowana większość to koszt 7-8 euro. Długie godziny otwarcia – codziennie od 11 rano do północy, w piątki i soboty do 2 nad ranem. Dojazd zieloną linią metra na stację Intendente. Obok przepiękna kamienica wyłożona kolorowymi azulejos. Strona z menu tutaj, adres – n13, Largo do Intendente Pina Manique 285. 

Ryż z kaczką i chorizo | Gdzie zjeść w Lizbonie?

PRZEKĄSKI W CIĄGU DNIA

Pizzeria Romana Al Taglio | Gdzie zjeść w Lizbonie?

To tak naprawdę nie prawdziwa pizzeria, a niewielki lokal, w którym zjecie zaskakująco dobrą pizzę na kawałki. Wybór jest ogromny, a pizze kolorowe i różnorodne. Wybrałam kawałek z białym serem i szynką i byłam bardzo zaskoczona. Ciasto nieco trwardawe, chrupiące, przypominało apulijską foccacię. Składniki nie byle jakie, bo włoskie. Nie spodziewałam się tego, że za sprawą małej pizzy sprzedawanej w Lizbonie na kawałki, na moment przeniosę się do ukochanych Włoch. Szybkie to i smaczne, idealnie nadaje się na prędką przekąskę w ciągu dnia podczas zwiedzania miasta. Można się nieźle najeść za niewielkie pieniądze.

Informacje praktyczne: Czynne codziennie od południa do 23:00. Zlokalizowane rzut beretem od katedry Se i kościoła Marii Magdaleny, czyli w samym centrum. Obok przejeżdża tramwaj nr 28E. Spory kawałek pizzy – od 2 do 4 euro, są też opcje wegańskie i wegetariańskie. Strona tutaj, adres – Rua da Conceição 44.

Pizza w Lizbonie | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Pieczone kasztany | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Odwiedzając Lizbonę jesienią pewnie nieraz zwrócicie uwagę, że poszczególne ulice zasnute są gęstym dymem. Spokojnie, to nie smog. To ładnie pachnący dym z przenośnych wózków, przy których serwowany jest najlepszy lizboński street food – pieczone kasztany! Smakują podobnie do ziemniaków i orzechów, są sycące, zdrowe i idealnie nadają się na przekąskę w ciągu zwiedzania. Takich budek z kasztanami spotkacie na lizbońskich ulicach naprawdę wiele, bez problemu uda Wam się je namierzyć. Smakowo niby są wszędzie takie same, chociaż nam najbardziej smakowały te przy stacji kolejki Restauradores – Gloria. Paczka kasztanów kosztuje zazwyczaj 3 euro, czasem uda się złapać za 2,5.

kasztany w Lizbonie | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Mercado da Baixa | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Świetnym pomysłem jest próbowanie lokalnych potraw na targach. Time Out Market nie jest oczywiście jedynym targiem w Lizbonie. W samym centrum miasta przy stacji metra Rossio znajduje się targ Mercado da Baixa, którego stoiska oferują głównie portugalskie przekąski, desery, kanapki, ser i mięsa oraz wina. Także warto odwiedzić którekolwiek stoisko na Mercado da Baixa, bo można tu posilić się w trakcie zwiedzania i to jeszcze na dodatek lokalnymi specjałami. Próbowaliśmy potężnej kanapki z portugalskimi serami i szynką (6 euro) i powiem szczerze, że ledwo to zjedliśmy. Porcja jest ogromna. Do tego ser miał tak bardzo intensywny, swojski i ostry smak (jak większość portugalskich serów), że w dużej ilości był dla nas nie do przejedzenia. Jeśli nie jesteście bardzo głodni, taką olbrzymią kanapkę lepiej zamówić na pół. Do tego próbowaliśmy smażonej kiełbaski (kiełbasy są jednym z głównych portugalskich dań, warto ich w Lizbonie spróbować), a wszystko zapijaliśmy owocowym, różowym porto. Na deser wpadło nieśmiertelne ciasto z dorsza, czyli Pasteis de Bacalhau, których w Lizbonie spróbować po prostu trzeba.

Informacje praktyczne: Targ czynny jest od poniedziałku do piątku między 09:00 a 18:00, w weekendy zamknięty. Pomiędzy stoiskami rozłożone są stoły, przy których można zjeść swoje zamówienie. Ceny umiarkowane. Targ znajduje się w centrum miasta przy placu Rossio, dojazd metrem. Strona internetowa tutaj, adres – Rua da Assunção, 42. 

NA KOLACJĘ

Prado | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Najpierw było zdjęcie znalezione w internecie. Spodobało nam się. Potem była próba zrobienia rezerwacji. Najbliższy dostępny stolik? Za tydzień o 22:00. Potem było kulinarne uniesienie, a na koniec okazało się, że w książce, którą zabrałam ze sobą do Lizbony, znajduje się cały rozdział poświęcony restauracji Prado. Zachwyciło nas wnętrze – duże, okwiecone. Na zdjęciach wydaje się o wiele większe, niż w rzeczywistości. Do Prado nie idzie się po to, żeby zapełnić pusty żołądek po uciążliwym dniu. Tam się idzie smakować, cieszyć oczy, sączyć wino, chłonąć klimat, cieszyć się wieczorem. Proste menu składa się z kilku pozycji. Zazwyczaj zamawia się trzy, góra cztery. Każdą otrzymujemy po kolei i dzielimy się porcją, zachwycając się przy okazji sposobem podania, niezwykłym połączeniem smaków. Szczerze mówiąc, w większości przypadków nie mieliśmy pojęcia co zamawiamy. Na duży plus zasługuje otwarta kuchnia. Z naszego stolika doskonale było widać uśmiechniętych kucharzy. Jeden dawał drugiego do spróbowania, ten doprawiał do smaku. Super widok!

Na przystawkę wjechała potrawka z pora, małż, pietruszki i upieczonych kawałków chleba. W pierwszym momencie mina mi zrzedła gdy zobaczyłam ugotowanego pora. Ten podświadomie kojarzy mi się z rozgotowanymi warzywami często spotykanymi w polskim rosole. W Prado por był soczysty, chrupiący, aromatyczny, a jego smak przeszedł do wyśmienitego sosu.

Restauracja Prado w Lizbonie | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Był też tatar w grillowanej kapuście galicyjskiej, tak trudno dostępnej w Polsce, a wszystko to doprawione zostało solą morską. Delikatny, rozpływający się w ustach.

Przystawka w Prado | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Na główne wjechały dania, których nie umiemy teraz zidentyfikować. A nie zrobiliśmy zdjęcia menu, także musicie nam wybaczyć te niedociągnięcia. Ale jedno jest pewne. Czego nie zamówicie w Prado, Wasze kubki smakowe będą zaskoczone. Nasze pierwsze danie główne to cieniutko posiekane grzyby w sosie, z żółtkiem jajka. Cudowne połączenie. Drugie danie główne, to biała rzodkiew, orzechy, delikatne mięso wołowe i jeszcze kilka innych ciekawych składników, których teraz nie pamiętamy.

Całości dopełnił niezwykły deser. Prado specjalizuje się w deserach, które łączą ze sobą smaki słodkie i słone. Zamówiliśmy tartę z całymi kawałkami słodziutkiej brzoskwini obsypanej… kozim serem. I słuchajcie, to był strzał w dziesiątkę. W życiu nie przyszłyby nam na myśl, że słodko słonawy, intensywny w smaku kozi ser tak świetnie będzie współgrał ze słodkimi owocami.

Wnętrze Prado w Lizbonie | Gdzie zjeść w Lizbonie?

W książce „Lizbona. Miasto, które przytula” już po powrocie znaleźliśmy wywiad z polskim kucharzem, który pracował w Prado i pokazuje kulisy działania w restauracji. Okazuje się, że właścicielem Prado jest 28-letni Lizbończyk, który po 7 latach wrócił z Londynu i postanowił otworzyć nowoczesną restaurację serwującą fine dining, wykorzystując lokalne produkty i opierając się na tradycyjnych przepisach. W Prado wykorzystuje się lokalne produkty, codziennie przyjeżdża świeża dostawa. Kuchnia w Prado prowadzona jest w duchu zero waste, a kucharze starają się każdy produkt wykorzystać do maksimum. Na plus zasługują też ceny. Patrząc na standard Prado, jakość produktów, obłożenie restauracji, spodziewaliśmy się, że w takim miejscu zostawimy fortunę. Za butelkę wina, dwie przystawki, dwa dania główne i deser zapłaciliśmy 52 euro. Może to dużo jak na polskie warunki, ale restauracja z takimi jedzeniem w centrum Lizbony za taką cenę? Prosimy o więcej takich miejsc!

Spodziewaliśmy się też, że Prado będzie sztywne. Przyszliśmy tam w nienajlepszej formie, po zwiedzaniu – zmęczeni i przemoczeni. A nie było sztywno, czuliśmy się swobodnie. Głośne rozmowy, stolik przy stoliku, uroczy wystrój, przemiła obsługa dopełniły tylko czaru tego wieczoru, który uznajemy za najlepiej spędzony podczas tygodniowego pobytu w Lizbonie. W jednym momencie kelnerka zapomniała o naszej prośbie o menu, ale w ramach pocieszenia otrzymaliśmy do deseru po dodatkowej lampce wyśmienitego czerwonego wina. Kolacja w Prado to jedno z tych przeżyć kulinarnych, których się nie zapomina.

Informacje praktyczne: spory rozstrzał cenowy. Większość dań kosztuje mniej niż 10 euro, zazwyczaj 5-7 euro, ale są też takie po 10, 12 i 18. Desery po 4-5 euro. Super stosunek jakości do ceny. Nie próbowaliśmy, ale ponoć warto skosztować specjału lokalu, jakim są wędzone lody. Koniecznie rezerwacja wcześniej! Można płacić kartą. Restauracja jedna z tych bardziej eleganckich, ale nie ma potrzeby przychodzić pod krawatem. Dojazd tramwajem 28 lub metrem na stację Baixa-Chiado. Strona tutaj, adres – Tv. Pedras Negras 2. 

Deser w Prado | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Alfama Cellar | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Pierwszy wieczór po przylocie do Lizbony. Na dworze jesienna słota, my głodni, przemoczeni, zmarznięci, zmęczeni podróżą. Szukamy czegoś byle blisko, byle szybko. I tak trafiamy do absolutnie klimatycznego, ciepłego i swojskiego Alfama Cellar, położonego tuż przy jednej z głównych ulic Alfamy, blisko Panteonu Narodowego. Niewielka sala opromieniona jest przygaszonym, żółtym światłem. Ściany obwieszone półkami z winem i figurkami świętego Antoniego. Niewielka przestrzeń jest tak klimatyczna i ciepła, że ciężko po kolacji się podnieść i opuścić przyjemne wnętrza. Obsługa na najwyższym poziomie, czego się nie spodziewaliśmy. Pani kelnerka tłumaczy, cierpliwie czeka, pokazuje zdjęcia potraw, których nie znamy. Po krótkim oczekiwaniu otrzymaliśmy przystawkę – chleb z nieco ostrą w smaku, portugalską oliwą (jak dla mnie najlepsza w życiu, nie mogłam przestać jeść). Po chwili na stołach ląduje chłodnik z buraka z oliwą i… lodami waniliowymi. Tak, z lodami i nasze kubki smakowe oszalały. Próbowane osobno lody były wściekle słodkie. W połączeniu z gazpacho z buraka – przełamywały kwaskowatość, świetnie się komponowały, a ich słodkość gdzieś się ulatniała. Początkowo nawet długo zastanawialiśmy się, czy to nie jest jednak jakiś rodzaj sera.

Wnętrze Alfama Cellar | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Na głównie danie zamówiliśmy 1) ośmiornicę z ziemniakami i kapusta galicyjską, wszystko duszone i podane w uroczym garnku pod przykrywką, 2) gulasz z jagnięciny z ziemniakami i dynią, wszystko również duszone i pięknie podane. Moja ośmiornica została przyrządzona w sosie z porto, więc danie było nieco ciężkie. Jednak kruche ziemniaki przełamywały ciężkość sosu. Na deser? Czekoladowa gruszka w białym serze polana winem! Deser to już było cudo cudeńko. Ciężko nam ocenić, co bardziej nas w tym lokalu oczarowało – kuchnia, wystrój czy atmosfera?

Restauracja w dzielnicy Alfama | Gdzie zjeść w Lizbonie?
Gdzie zjeść w Alfamie? | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Informacje praktyczne: Czynne codziennie poza środą od 12:30 do 10:45. Gazpacho 5 euro, Pico’s style octopus 14 euro, Portuguese lamb stew 14 euro, desery często się zmieniają. Nie jest to najtańsza restauracja, krótkie menu zawiera pozycje po 13-17 euro oraz jedną za 33 dla dwóch osób. Ale jakość, dobry smak, klimat i miłą obsługę się ceni. Można płacić kartą. Strona tutaj, adres – R. dos Remédios 127-131. Dojazd ciężki, bo pagórkowata Alfama ma słabe połączenia z resztą miasta. Najlepiej w okolice Panteonu i stamtąd pieszo, albo tramwajem 28 do Portas do Sol i pieszo lub do dworca Santa Apollonia i stamtąd pieszo. 

Najlepsze restauracje Alfama | Gdzie zjeść w Lizbonie?
Kolacja w Alfama Cellar, Alfama | Gdzie zjeść w Lizbonie?

RetroGusto84 | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Jeśli znudzą Wam się portugalskie smaki i będziecie mieli ochotę na urozmaicenie, to uderzajcie na świetną pizzę w Retro Gusto, wypiekaną w piecu. Nie planowaliśmy tam kolacji, ale w oczekiwaniu na klucze do naszego pokoju postanowiliśmy coś przekąsić. Zaskoczyła nas kolejka i rzesza mieszkańców Lizbony i kilku turystów w środku. Okazało się, że Retro Gusto to bardzo oblegane miejsce mimo, że nie jest położone w turystycznej lokalizacji. Pizza okazała się świetna. Już po menu widać, że restauracja celuje w kuchnię neapolitańską. Główne skrzypce grają tu pizze, których wybór jest ogromny. Nie dość, w oglądając długie menu trudno się zdecydować, to jeszcze na ścianach wypisane są specjały szefa kuchni (po 10 euro). Ciasto jest smaczne, ale jakoś nie zapadające w pamięć. Największym atutem pizzy w Retro Gusto jest olbrzymia ilość dobrych, włoskich składników. Można rzec, że moja pizza była nawet lekko przeładowana. Włoskie szynki, rukola, pomidorki, bresola, pesto, spora ilość mozzarelli i apulijskich serów – pychota. Ale ze względu na ciężar składników rozkładałam ją na części pierwsze i smakowałam pojedynczo – też było bardzo smacznie.

Informacje praktyczne: czynne codziennie oprócz poniedziałków od 19:00 do 23:00. Ceny umiarkowane, najtańsza pizza 6 euro, większość cen oscyluje wokół 7-10, pizze specjalne po 10-14 euro. Dojazd metrem na stację Anjos lub tramwajem 28 (listopad 2019 tramwaj tam nie jeździ z powodu remontu). Strona tutaj, adres – R. Maria 54 . Warto pomyśleć o rezerwacji stolika. 

Pizza neapolitańska w Lizbonie | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Beira Gare | Gdzie zjeść w Lizbonie?

To takie miejsce do tańca i do różańca. Poranna kawa, popołudniowy deser, szybki i sycący obiad podczas zwiedzania? To właśnie tu. Beira Gare to żadna tam wyszukana restauracja, raczej tłoczny lokal z ceratą, pełny od rana do wieczora. Nie spróbujecie tu wykwintnych dań, a raczej typowych portugalskich obiadów na szybko, które znamy już z Brazylii. Czyli fryty, kawał mięcha, jajo, sałata z pomidorem. Ja zamówiłam sobie coś w stylu paluszków rybnych, to znaczy smażone kawałki ośmiornicy. Lokal ma dobrą lokalizację, w centrum miasta tuż obok dworca Rossio. Także więc kiedy spieszycie się na pociąg lub czujecie wilczy głód podczas zwiedzania, niezbędnych kalorii dostarczycie właśnie tu. Ceny nawet niskie jak na lokalizacje, chociaż to zależy od dania –  zaczynają się od 7, 8 euro za dania mięsne aż do 18 euro za lepsze dania z owocami morza. Porcje są bardzo duże. Moja ośmiorniczka kosztowała bodajże niecałe 10 euro, mięso Marcina też. W internecie krąży opinia, że jak na lokalizację w turystycznym miejscu, to miejscówka w sam raz dla budżetowych turystów. W sumie racja, o ile nie zamówi się owoców morza.

Informacje praktyczne: czynne codzienne od 06:00 rano do 22:00. Dojazd na stację Rossio. 

Tanie jedzenie w Lizbonie | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Ramiro | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Początkowo chcieliśmy ominąć to miejsce z owocami morza i znaleźć mniej znane i polecane, ale czytaliśmy o nim tyle zachwytów, że w końcu się skusiliśmy. I ludzie moi złoci, płakaliśmy nad tym jedzeniem. Bo wiadomo, owoce morza nie są duże i o ile nie są podawane w zestawie (np. z krewetki z ryżem), to zważając na ich ceny, trudno się nimi najeść. A Ramiro najtańszą restaurację nie jest. Ale warto, warto, po stokroć warto. Nad krewetkami w maśle i czosnku dostaliśmy ekstazy, a krewetkami tygrysimi nawet nie umiałam się cieszyć, bo wiedziałam, że zaraz się skończą. Smak świeżych owoców morza w Ramiro po prostu pobił wszystko, co do tej pory próbowaliśmy w Lizbonie i w ogóle na świecie jeśli chodzi o krewetki. A próbowaliśmy ich już w różnych miejscach – w Wietnamie, Brazylii, Maroko czy we Włoszech.

Najlepsze owoce morza w Lizbonie | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Mieliśmy farta i krótko czekaliśmy na stolik bez rezerwacji. Po opuszczeniu lokalu na ulicy czekało ponad 50 osób! A sama restauracja jest ogromna, zajmuje dwa duże piętra. Cała organizacja zasługuje na najwyższą ocenę. Dla oczekujących na stolik przygotowania na zewnątrz ławeczki i automat na piwo za 2 euro. Do tego kolejny automat jak w urzędzie – obierasz numerek i czekasz, aż Cię wywołają. Na miejscu dostajesz tableta, na którym wyświetla się menu, a po kolacji mokre chusteczki do rąk. Przy takim ogromnym obłożeniu sensowna organizacja jest na wagę złota. Już sam chleb z masełkiem na przystawkę przyjemnie rozgrzewa żołądki przed dalszymi przyjemnościami – później tym chlebem wyjadaliśmy maślano czosnkowy sos, który pozostał po krewetkach. Niebo w gębie.

Kucharze i kelnerzy często podchodzą do stolików pokazując okazy ryb i owoców morza, aby goście zaakceptowali wybór. W ogóle obsługa jest super ogarnięta i miła. Polecamy Wam krewetki, które zamówiliśmy później jeszcze raz, a których zdjęcie przez przypadek usunęliśmy. Polecamy też krewetki tygrysie z delikatnym sosem maślanym. To danie sprawiło, że miałam w oczach łzy przyjemności i smutku przez zbliżającym się końcem uczty. Polecamy też doskonałe, miękkie mule idealnie ugotowane w rosołku, który później podjadaliśmy. I deser w najprostszej postaci – zwyczajne, dojrzałe, turbo słodkie mango. Jedno z najlepszych jakie jedliśmy, o ile nie najlepsze. Do tego portugalski deser leite creme, przypominający nieco francuski creme brulee, różniący się przygotowaniem – portugalski deser jest nie pieczony, a gotowany. Ramiro zaserwuje Wam kulinarną rozkosz. W nie najniższej cenie, ale owoce morza niestety do tanich przyjemności nie należą. A przyjemności zaznacie tam co niemiara.

Informacje praktyczne: Czynne codziennie z wyjątkiem poniedziałków od 12:00 do północy. Dojazd metrem na stację Intendente. Małe krewetki w sosie czosnkowym około 12 euro, mule 10 euro, krewetki tygrysie 72 euro za kilogram. Zamówiliśmy 200 gram czyli dostaliśmy 2 spore krewety podzielone na pół. W cenie pyszny chleb z masłem. Desery po 4,5 euro.

Retiro Dos Sentidos | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Tutaj pierwszy raz spróbowałam grillowanej ośmiornicy zapiekanej z ziemniakami oraz cebulą i oszalałam. Ludzie, jakie to jest dobre! To typowe portugalskie danie, którego warto spróbować odwiedzając ten kraj. Ośmiornicę z ziemniakami znajdziecie niemal w każdej restauracji, więc warto skusić się chociaż raz. Próbowaliśmy też dorsza z ziemniakami, a wszystko to zapiekane w beszamelu. Teraz ciężko nam się zdecydować co było smaczniejsze, dorsz czy ośmiornica. Krem z beszamelu były tak subtelny, dobrze doprawiony i właśnie kremowy, że idealnie pasował do rozpadających się, delikatnych kawałków ryby. Do tego zamówiliśmy nietypową zupę, krem pomidorowy z jajkiem sadzonym. Smakowało to trochę jak koncentrat pomidorowy, ale świetnie komponowało się z jajkiem. Retiro Dos Santos to niewielki lokal w dzielnicy Baixa, gdzie do kolacji słuchaliśmy fado na żywo, a ze ścian patrzyły na nas figurki świętych. Dziwny wystrój potęgował tylko niezwykłą atmosferę z pozoru zwyczajnej knajpki. Restauracja była wypełniona po brzegi, jakimś cudem zdobyliśmy bez rezerwacji ostatni wolny stolik. Polecamy tym, którzy szukają typowych, portugalskich smaków i chcą posłuchać fado na żywo.

Dorsz zapiekany z ziemniakami w sosie | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Informacje praktyczne: Czynne codziennie od 17:00 do 2 w nocy. Koncerty fado odbywają się codziennie o godzinie 19:00. Główne dania po 10-12 euro. Dojazd metrem na stację Baixa Chiado lub tramwajem 28. Stronę znajdziecie tu. Adres –  A, R. do Diário de Notícias 40. Porcje są o wiele większe, niż to może się wydawać po zdjęciach. 

Tapas Bar 52 | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Przed kolacją w Prado o 22 byliśmy tak głodni, że postanowiliśmy wstąpić na tapas. I w Tapas Bar 52 mieliśmy naprawdę spory problem, żeby powstrzymać się przed zamówieniem większej ilości dań! Tutaj jedliśmy najsmaczniejsze w Lizbonie ciastko z Dorsza, przepyszne pikantne ziemniaczki w sosie aljoli – twarde i chrupiące z zewnątrz, mięciutkie w środku. W Tapas Bar 52 próbowaliśmy też smażonych rollsów, wewnątrz których skrywała się duszona kaczka i duszona jagnięcina. Do tego odpowiednie sosy, między innymi słodko kwaśny. To było genialne! Świetne połączenia smaków, świeżość, smażone tapasy nie były tłuste, miały odpowiednią konsystencję. Lista tapasów do wyboru jest bardzo długa. Potrawy portugalskie mieszają się z hiszpańskimi, warto próbować tego i tego. No i oczywiście dobre winko przy okazji. Tapas Bar 52 to dość głośne, imprezowe miejsce z zaskakująco smacznym jedzeniem. Jeśli szukacie miejscówki na wieczór, gdzie i wypijecie trochę piwa, drinka czy wina a do tego popróbujecie różnych drobnych przekąsek, to ten lokal nadaje się do tego idealnie.

Informacje praktyczne: czynne codzienne od południa do drugiej w nocy, w poniedziałek tylko do północy. Ceny zróżnicowane, są tapasy po 2 euro, są po 7. My zapłaciliśmy około 40 euro, co w sumie trochę nas zaskoczyło, ale jednak zamówiliśmy całkiem sporo. Strona tutaj. Adres – R. Dom Pedro V 52. Dojazd m.in. autobus 758, tramwaj 24. 

Tapas w Lizbonie | Gdzie zjeść w Lizbonie?

NA DESER

Alcoa | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Naszym zdaniem Alcoa oferuje najsmaczniejsze pasteis de nata w Lizbonie, przynajmniej z tych, których próbowaliśmy. Już sam jasny lokal zachęca do wejścia, a jak już zobaczycie słodycze na wystawach, to przepadniecie na resztę dnia. Portugalska kuchnia to także szeroki wybór przeróżnych deserów, co widać dobrze w takich miejscach jak Aloca. Można dostać oczopląsu. Próbowaliśmy kilku smakołyków, których nazw nie umiemy zidentyfikować. Ale każdy z nich był wręcz idealny – idealnie kremowy, niezbyt słodki, niezbyt kruchy. Warto wstąpić na szybki deser podczas zwiedzania i zabrać ze sobą uroczą paczuszkę ciastek na wynos.

Informacje praktyczne: Czynne codziennie od 09:00 do 22:00. Zlokalizowane w centrum miasta. Adres – R. Garrett 37. Strona tutaj. Najbliższa stacja metra – Rossio, Baixa Chiado. Jedno pasteis de nata kosztuje 1,5 euro. 

Doce Real | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Doce Real to taki typ kawiarni, do których się nie wchodzi po ładne zdjęcia, a raczej mija się szybko przechodząc obok. A w środku zaskakuje nas ciekawe wnętrze, prostota, wybór podstawowych słodkich i słonych portugalskich przekąsek. Pasteis de nata i espresso o siódmej wieczorem? Czemu nie! Ciastka są duże, o wiele większe niż zazwyczaj się spotyka. Smakowo również pycha. Fajny klimat, miłe panie plotkujące za kontuarem.

Informacje praktyczne: Ceny za ciastka 1-2 euro. Czynne codziennie od 07:30 do 19:30. Dojazd tramwajem 24 lub autobusem 758. Adres – Portugal, R. Dom Pedro V 119. 

Ciastka pasteis de nata | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Patriarcal – Panificação Reunida de São Roque | Gdzie zjeść w Lizbonie?

To chyba jedna z najładniejszych, najbardziej uroczych kawiarni, w jakich byliśmy. Cudo! Miłe wnętrze, duży wybór, pyszne ciastka. Idealne miejsce na poranną kawę i coś słodkiego lub popołudniowy deser.

Informacje praktyczne: Czynne codziennie od 06:30 do 19:00, niskie ceny. Dojazd tramwajem 24 lub autobusem 758. Adres – R. Dom Pedro V 57. 

Kawiarnie w Lizbonie | Gdzie zjeść w Lizbonie?

NA DRINKA

Pavilhao Chines | Gdzie zjeść w Lizbonie?

To jest jeden z najdziwniejszych, najbardziej absurdalnych barów, w jakich byliśmy. Ogromna przestrzeń zastawiona oszklonymi półkami, na których poustawiane są nietypowe przedmioty, głównie…lalki i zabawki. Są także mundury, porcelanowe talerze, ceramiczne płytki, modele statków i samolotów, są dziwactwa, jest dosłownie wszystko. Bar mieści się w ciekawym budynku z początku XX wieku. Ostrzeżenie – to nie jest tanie miejsce. W Pavilhao Chines serwuje się głównie drinki, które kosztują około 10 euro. Za 5,6 można wypić wino. Fajne miejsce jako ciekawostka, ale na wieczorne drinkowanie raczej tylko dla tych, którzy nie muszą przejmować się budżetem.

Informacje praktyczne: Czynne codziennie od 18:00 do 02:00. Strona tutaj. Adres – R. Dom Pedro V 89. Dojazd tramwajem 24 lub autobusem 758. 

Pavilhao Chines | Gdzie zjeść w Lizbonie?

House of Corto | Gdzie zjeść w Lizbonie?

To również bardzo dziwne, klimatyczne miejsce. Centrum Lizbony, żadnych gości. Barman w stroju pirata za kontuarem, wokół mnóstwo dziwnych przedmiotów. Ciekawy klimat (taki trochę podróżniczo-odkrywczy, jak byśmy trafili na strych pirata), świetny wystrój i rewelacyjne drinki w niewygórowanych cenach. Ale i tak najbardziej podobały nam się różowe drzwi wejściowe, menu zapisane w paszportach i mapy na ścianach.

Informacje praktyczne: Zamknięte w niedziele i poniedziałki, przez resztę tygodnia czynne od 20:30 do 1/2 w nocy. Adres – Rua da Boavista 11. Najbliższa stacja metra Cais Sodre. 

Klimatyczny bar w Lizbonie? | Gdzie zjeść w Lizbonie?
Gdzie na drinka w Lizbonie? | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Noobai | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Z racji swego położenia, Lizbona oferuje nam wiele punktów widokowych. A co w nocy? wieczorami warto wybrać się na jeden z barów na dachu. Możemy polecić ten przy Miradoruo Santa Catarina, na którym wieczorami zbierają się ludzie, śpiewają, grają na instrumentach, popijają piwo. Fajny klimat! Tuż obok znajduje się bar w którym można i wypić i zjeść. Zdecydowaliśmy się tylko na piwo, bo byliśmy po kolacji. Zostało nam ono podane w uroczych słoikach, ciekawie to wyglądało. Z tarasu Noobai rozciąga się wspaniały widok na Lizbonę, figurę Chrystusa i Most 25 kwietnia. Co ciekawe, Noobai to taki trochę miszmasz, bo można tam nawet zjeść śniadania czy obiad.

Informacje praktyczne: Czynne codziennie od 10:00 do północy. Strona internetowa tutaj. Adres – Miradouro de Santa Catarina, Adamastor, 1200-401. 

Bar na dachu w Lizbonie | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Na co uważać, o czym pamiętać? | Gdzie zjeść w Lizbonie?

  • Przystawki, czekadełka – często przed posiłkiem zostaną podane Wam do stołu różnego rodzaju przekąski (oliwki, chleb z oliwą itp.). Nie zawsze, ale zdarza się (zwłaszcza w turystycznych miejscach), że za te przystawki płaci się dodatkowo. Dlatego zanim je ruszycie, upewnijcie się ile kosztują w menu. Jeśli cena Wam odpowiada i macie na nie ochotę, to śmiało. Zdarzają się jednak akcje, że miseczka oliwek potrafi kosztować kilka euro (sami na coś takiego nie trafiliśmy, ale słyszeliśmy wiele ostrzeżeń na ten temat). Jeżeli więc nie macie ochoty na przystawkę albo cena jest nie do zaakceptowania, po prostu nic nie ruszajcie. Kelner je w końcu zabierze, a Wy za nie nie zapłacicie.
  • Płatność kartą – w bardzo wielu restauracjach albo nie można płacić kartą, albo używać można jedynie karty portugalskiej. Dlatego zanim zajmiecie miejsce zawsze upewnijcie się, że lokal akceptuje karty płatnicze albo macie przy sobie wystarczającą ilość gotówki.
  • Godziny otwarcia – między godziną 15:00 a 18/19/20 (w zależności od restauracji) lokale są zazwyczaj zamknięte. W miejscach turystycznych można znaleźć czynne restauracje. Warto zjeść obiad wcześniej lub wyszukać przed wyjściem z domu taką knajpkę, która jest otwarta także popołudniami.
  • Rezerwacje – podczas tygodniowego pobytu w Lizbonie tylko raz udało nam się wejść z marszu do restauracji. Zazwyczaj trzeba trochę poogonkować, czasem nawet bardzo długo. Są restauracje, do których bez uprzedniej rezerwacji nie ma co się wybierać (Prado, gwiazdkowe Tapisco). Jeśli zależy Wam na kolacji w konkretnym miejscu, pomyślcie wcześniej o rezerwacji.
  • Ceny – trochę nas zaskoczyły. Wiele słyszeliśmy na ten temat, że Portugalia jest krajem tanim, co nie wydaje nam się do końca zgodne z prawdą – przynajmniej w kwestii stołowania się na mieście. Owszem, można znaleźć knajpki, gdzie za posiłek zapłacimy poniżej 10 euro, ale są to lokale oddalone od miejsc turystycznych, a na szukanie takich nie zawsze jest czas. W centrum Lizbony, tak baaaardzo uśredniając, za jedno danie trzeba liczyć około 10 euro i więcej. W tych miejscach, które udało nam się odwiedzić, główne dania kosztowały zazwyczaj 10-15 euro, z pojedynczymi odchyłami poniżej 10 i powyżej 15. Niby podobnie jak we Włoszech, ale tam można w razie czego kupić pizze za 4 euro lub mniej i kłopot z głowy. Pizza w Lizbonie to koszt co najmniej 8 euro i w górę (mowa o lokalach innych niż sieciówki). Jakoś bardzo drogo nie było, ale tak tanio, jak zwykło się o Portugalii pisać, to też nie.

Oczywiście jak na ogromne miasto przystało, jak Lizbona długa i szeroka, znajdziecie w niej mnóstwo świetnych knajpek, barów czy eleganckich restauracji. Powyższa lista to nawet nie 1 % miejsc, gdzie zjeść w Lizbonie warto, gdzie można próbować ciekawych i smacznych dań – nie jest to też żadna wyrocznia. Co smakowało nam, niekoniecznie podejdzie Wam. Ale w przewodnikach kulinarnych staramy się polecać miejsca pewne, z dobrymi i jakościowymi składnikami. Kwestia osobistych preferencji to już zupełnie inna sprawa. Niech ten przewodnik służy Wam za podpowiedź podczas Waszych podróży kulinarnych, ale próbujcie też własnych smaków, szukajcie ulubionych miejsc, odkrywajcie swoje restauracje. Kuchnia portugalska ma tak wiele do zaoferowania!

Magda

Słodycze w Portugalii | Gdzie zjeść w Lizbonie?

Surfing w Europie dla początkujących – Peniche

Interesuje Was surfing? To nie jest tekst dla znawców tematu i zawodowych surferów. Nie znajdziecie tu specjalistycznego słownictwa czy nowinek technicznych. Jeśli jesteś specem od sportów ekstremalnych, to pewnie o tym wszystkim co zostało tu napisane od dawna wiesz i artykuł raczej Cię nie zainteresuje. Tekst adresowany jest do tych, którzy z surfingiem nie mieli jeszcze nigdy do czynienia. Tutaj znajdziecie odpowiedzi, jak się do tego wszystkiego zabrać, jak znaleźć obóz surfingowy, wybrać odpowiednie miejsce, a także o tym, jak wygląda pierwsza lekcja surfingu.  Dopiero rozpoczynamy swoją przygodę w tym sportem. I właśnie z perspektywy osoby początkującej opiszemy to, czego możecie się spodziewać i na co musicie się przygotować.

Surfing w Europie – to możliwe?

Postacie lekko unoszące się na grzmiących falach, wyskakujące z  z wody i sunące po niej, wydawać by się mogło – wbrew prawom natury, nie muszą być obrazkiem kojarzącym się jedynie z australijskim  czy amerykańskim wybrzeżem. Surfing dla jednych jest sportem bardziej wyczynowym, dla innych mniej.  Ale na pewno jest to sport ekstremalny. Z pewnością też nie jest pierwszą dyscypliną, która przychodzi nam do głowy, kiedy myślimy o sportach, do uprawiana których mamy idealne warunki w Polsce.   Jednak surfing wcale nie musi być dla nas, dla osób mieszkających w Polsce, tak odległy. Chcąc nauczyć się okiełznać fale, nie musimy lecieć na drugi koniec świata – wystarczy koniec naszego kontynentu, który oblewają zimne wody oceanu. Jeśli marzy Wam się surfing i zastanawiacie się, gdzie w Europie są najbardziej sprzyjające warunki do uprawiania tego sportu – mamy dla Was odpowiedź . W portugalskim Peniche.

Plaża w Peniche

Surfing w Peniche i Supertubos

Peniche to niewielkie portugalskie miasteczko, leżące na północ od Lizbony. Samo miasto nie jest wybitnie pasjonujące – można tam obejrzeć niewielkie muzeum, starówkę czy fortyfikacje, co zajmie pewnie nie więcej niż pół dnia. Ale w Peniche znajduje się coś, co przyciąga ludzi z całego świata – obłędna plażę i jeszcze bardziej obłędne fale. To właśnie w Peniche odbywają się mistrzostwa świata w surfingu.

Plaże w tym regionie są rozległe i złociste. Jadąc w tamte okolice, nie spodziewajcie się codziennej dawki witaminy D, gdyż pogoda nad oceanem lubi być zmienna. Może się zdarzyć, że przez wiele dni z rzędu będzie panował niesamowity skwar, a może też lać deszcz i wiać nieprzyjemny wiatr. Musicie być przygotowani na obie możliwości.  Samo miasteczko, ze względu na swoje specyficzne położenie (kiedyś było wyspą, obecnie to półwysep), oblewane jest falami oceanu aż z trzech stron, dlatego różnorodność i siła fal, w zależności od konkretnego miejsca, jest ogromna. Fale w Peniche doczekały się nawet swojej nazwy – Supertubos.

Surfing w Peniche

Supertubos są falami szybkimi i mocnymi, osiągającymi nawet do kilku metrów wysokości. Warunki do uprawiania sportów wodnych w tym zakątku Portugalii są wręcz wyśmienite. Sprzyjają one rozwojowi odpowiedniej koniunktury sportowej, dlatego w Peniche znajdziemy mnóstwo szkół surfingowych i innych sportów wodnych.

Jaką szkołę polecamy?

My z własnego doświadczenia możemy polecić szkołę znajdującą się najbliżej plaży, którą prowadzi dwóch 30-letnich, fantastycznych Portugalczyków.  Z zamiłowaniem godnym podziwu poświęcają się tej dyscyplinie sportu od dziecka. Szkoła nosi nazwę Waterlost i znajduje się przy ulicy Avenida Monsenhor Bastos, z której bezpośrednio schodzi się na olbrzymią plażę. W poprzednich latach wypożyczenie kostiumu, deski i 2-godzinny trening w grupie z instruktorem kosztował około 20 euro.

Strona internetowa szkoły – https://www.facebook.com/Waterlostbrand/

Dojazd – Z Lizbony do Peniche kursują autobusy Rede Expressos (strona przewoźnika –https://www.rede-expressos.pt/) oraz Rapida Azul (strona przewoźnika – http://www.rodotejo.pt/) Pierwszy z przewoźników zabiera podróżujących z dworca Terminal Rodovairo, a drugi z dworca Campo Grande. Trasa z Lizbony do Peniche wynosi 87 km, a podróż trwa około półtorej godziny.

Surfing w Peniche

Jaką szkołę wybrać i ile to kosztuje?

Wiele zależy od tego, czego oczekujemy. Jeżeli chcemy tylko sprawdzić, czy surfing w ogóle nam się podoba, najlepiej zacząć wszystko od małych kroczków i nie rzucać się od razu na głęboką wodę (w tym przypadku to sformułowanie pasuje idealnie). Warto zacząć przygodę z deską w Polsce (tak tak, w Polsce można uprawiać surfing!). Taki wyjazd będzie i tani, i  łatwiejszy do zorganizowania. Ale jeśli chcecie jednak jechać za granicę, to również nie będziecie mieć problemu z zaplanowaniem takiego przedsięwzięcia. Wystarczy kupić bilety lotnicze do Lizbony lub Porto, zarezerwować nocleg, dojechać z lotniska do Peniche i tyle. A będąc na miejscu znaleźć szkołę surfingową i wedle uznania, wykupywać sobie pojedyncze lekcje z instruktorem.

Jak długie powinny być pierwsze lekcje?

Nasza rada: nie ma co od razu pakować się na wypasiony obóz za kilkaset euro, jeśli nie wiemy, czy ta forma aktywności w ogóle nam się spodoba. Po pierwszej lekcji może się okazać, że kompletnie nam to nie odpowiada i więcej nie chcemy wejść do wody. Szkoda czasu i pieniędzy na takie pomyłki.

Wejdziecie raz do wody, sprawdzicie czy Wam się to podoba. Jeśli nie, nie wtopiliście pieniędzy w wyjazd, który nie daje Wam przyjemności. Możecie poświęcić pozostały czas na zwiedzanie czy plażowanie. Jeśli się spodoba, kupujecie kolejną lekcję  i jeszcze kolejną, w zależności od tego, na ile wytrzymały okaże się Wasz organizm. Dopiero później warto myśleć o bardziej profesjonalnych kursach. Pierwszą lekcję z deską można połączyć ze zwiedzaniem i zorganizować nawet tylko weekendowy wyjazd do Portugalii, aby zrobić rekonesans. Wówczas wyniesie nas to kilkaset złotych (bo reszta już zależy od cen lotów, wybranego zakwaterowania, wyżywienia itp.). W takich miejscowościach, jak Peniche, jest mnóstwo szkół surfingowych. Dlatego nie musicie się martwić, że na miejscu nic nie znajdziecie.

Surfing w Peniche

Przykładowe kursy

Oprócz tego, internet pełen jest ofert w pełni zorganizowanych kursów nie tylko w Portugalii, ale i we Francji, Hiszpanii, Irlandii czy na Wyspach Kanaryjskich. Rozpiętość cenowa jest ogromna, ale można znaleźć jednodniowe kursy już od 20-30 euro, czy 5 – dniowe za około 200 euro. Firmy oferujące takie wyjazdy proponują nieraz jeszcze więcej – zakwaterowanie, wyżywienie, kilka sesji dziennie – i w wodzie, i na lądzie, zwiedzanie okolicy. Opcji jest wiele – można wybrać ekskluzywny kurs z wszelkimi udogodnieniami za 2 – 3 tysiące złotych, kilkudniowy kurs za kilkaset euro, czy nawet kurs w Polsce, za kilkaset złotych i u nas rozpocząć przygodę z deską. Przykładowo, kurs tygodniowy bez zakwaterowania może kosztowac 190 euro, a kurs również tygodniowy, ale z zakwaterowaniem i śniadaniami już 340 lub 500 euro. Warto rozważyć wszystkie praktyczne aspekty – ile wyniesie nas bilet lotniczy, nocleg, wyżywienie. Potem porównać ceny i sprawdzić, co tak naprawdę nam się bardziej opłaca.

http://canarysurfacademy.com/pl/courses.asp

 https://calimasurf.com/pl

http://surf-4-life.pl/surfcamp/

http://www.surfcrew.pl/

 https://calimasurf.com/pl

Surfing w Peniche

Pierwsza lekcja

Co do temperatury wody, nie oczekujcie cudów. To ocean, nie zamknięty zbiornik wodny. Woda potrafi być naprawdę zimna. Na zwykłą kąpiel też raczej nie liczcie, fale zwalają z nóg. Owszem, można pobrodzić, popluskać się przy brzegu, jeśli posiadacie wystarczająco dużo siły w nogach, jednak bałtyckie foczki nie popływają w tę i we w tę.

Polecamy wykupić lekcję na dwie godziny. I nie myślcie, że dwie godziny to mało. Nam się wydawało, że ten czas minie jak z bicza strzelił i na pewno będziemy chciały więcej. Jeśli będzie do Wasz pierwszy kontakt z deską surfingową, możemy Was zapewnić, że po pierwszej godzinie będzie wychodzić z wody na czworaka, słaniając się i próbując złapać oddech. Liczcie siły na zamiary i nie przemęczajcie się za pierwszym razem. Lepiej najpierw wybadać teren, sprawdzić czym to się je, na ile wysiłku stać wasze mięśnie i dopiero później zaplanować kolejne lekcje. Nie jest też powiedziane, że z pewnością spodoba Wam się ta forma aktywności. Nie każdemu surfing przypada do gustu. Poza tym, jeśli zmęczycie się za pierwszym razem, obolałe mięśnie utrudnią wam dalsze treningi.

Surfing w Peniche

Surfing w Peniche

Szkolenie

Nie od razu też wpuszczą Was z deską do wody. Najpierw przejdziecie odpowiednie szkolenie. Krótka rozgrzewka, a następnie nauka szybkiego wyskoku z pozycji leżącej do pozycji stojącej. I wbrew pozorom, nie jest to takie proste. Instruktorzy będą pokazywać Wam, jak dokładnie powinno wyglądać wasze ustawienie, położenie kolan względem stóp, pozycja ramion. Po przeszkoleniu weźmiecie deski do wody (są bardzo ciężkie), gdzie przy brzegu przywiążecie sobie do prawej kostki sznurek, którego drugi koniec będzie przymocowany do deski. Początkowo wydawało nam się to bezsensowne, niepotrzebne i koszmarnie niewygodne, jednak już po pięciu minutach w wodzie zrozumiałyśmy, że bez  takiego zabezpieczenia, przy pierwszej lepszej fali, deska odpłynęła by w siną dal i nikt więcej by jej na oczy nie widział. Spokojnie, nie pociągnie Was za sobą na dno.

Surfing a strach

Najważniejsze jest to, aby opanować strach. Jeśli za pierwszym razem porządnie się wywrócicie i napijecie słonej wody, trzeba przezwyciężyć opór, jeśli się takowy pojawi i próbować jeszcze raz. Byłyśmy świadkami, jak wiele osób już po pierwszej wywrotce poddawało się i wychodziło z wody. W końcu to sport ekstremalny, nie każdy musi zostać jego fanem. Trzeba naprawdę się wysilić. Wywrotki nie są przyjemne, możecie nabyć kilka siniaków. Ale naprawdę nie warto poddawać się strachowi i odpuszczać – za którymś razem w końcu utrzymacie się (póki co tylko leżąc) na desce, która poniesie was szybko do przodu. To najlepsza frajda na świecie! Jeśli jesteście dopiero początkującymi surferami, nawet jak nie uda Was się od razu stanąć, to samo takie leżenie na zasuwającej desce jest super przeżyciem.

Bezpieczeństwo

Gdy dopiero się uczycie, lepiej nie wchodzic do wody samemu. Mając przy sobie towarzysza (nawet jeśli nie jest to instruktor), zyskujecie pewność, że ktoś was z tej wody w razie czego wyciągnie. Musimy pamiętać, że nie jest to zwykły sport, a ekstremalny. Oczywiście, krzywda może nam się stać nawet podczas biegania lub na siłowni. Jednak surfing uprawiany jest w ekstremalnych, niesprzyjajacych warunkach. Często nie mamy nad wszystkim kontroli – nad falą, nad wirem wodnym, nad wiatrem. To dość frustrujące uczucie, o którym jednak należy ciągle pamiętać. Nie mamy całkowitej władzy nad naszym ciałem. Jeśli nie czujemy się na siłach, jeśli coś nas boli albo po prostu się boimy – odpuśćmy. Jutro spróbujemy znowu, z nową werwą i zapałem. Nie polecamy robić tego na siłę. To ma być przyjemność. I jeśli podejdziecie do tego ze swobodą, ale i rozsądkiem i uwagą – tak właśnie będzie.

Surfing w Peniche

 W wodzie – pierwsze wywrotki

Instruktorzy wchodzą do wody z grupą, która nie liczy więcej niż 10 osób. Pomagają każdemu wdrapać się na deskę (to wbrew pozorom, również nie należy do najłatwiejszych czynności). Czekacie na odpowiednią falę, a gdy ta nadejdzie, instruktor popycha deskę do przodu razem z jej zawartością. I po kilku sekundach człowiek jest już pod wodą, cały poobijany.

Tak to wyglądać nie powinno, ale tak pewnie na początku będzie. Z deską trzeba się oswoić, wybadać, ustalić, jakie ułożenie na niej będzie najlepsze. Musimy się do niej przyzwyczaić. Zanim to nastąpi, zaliczycie tysiąc i jeszcze więcej wywrotek. Soli nie będziecie spożywać przez najbliższy rok, dlatego lepiej starać się mieć ciągle zaciśnięte usta. Woda jest z reguły zimna, fale zwalające z nóg, a deska, o która będzie się raz za razem uderzać – twarda.

Kolejny etap – jak stanąć na desce?

Gdy już opanujecie do perfekcji leżenie na desce, przechodzicie do kolejnego etapu. Trzeba wysilić wszystkie partie mięśni, o których istnieniu nie mieliście do tej pory zielonego pojęcia i spróbować opierając się na rękach, podskoczyć do góry do pozycji półstojącej, na ugięte kolana, do charakterystycznej pozycji Spidermana. Prawa noga powinna być ugięta z przodu, a stopa musi stać prosto, równolegle do deski. Lewa noga, ta z tyłu, również powinna być ugięta, ale stopa powinna już być ułożona prostopadle w stosunku do deski. Do tego dochodzi odpowiednia praca bioder, ramion i rąk. A wszystko to ma się wydarzyć w ułamku sekundy, na środku rozbujanego oceanu, na wysokiej i gnającej przed siebie fali, która z pewnością nam tego nie ułatwi. W takich warunkach musimy utrzymać równowagę.

Wytrzymałość fizyczna

Ale nie tylko równowaga jest tutaj problematycznym punktem, bo także i nasze mięśnie. Podczas surfowania używamy wszystkich możliwych partii mięśni, których nie używamy podczas biegania, jazdy na rowerze czy innych do zwykłych codziennych czynności. Osoby wysportowane, które trenują na siłowni czy uprawiają jakikolwiek inny sport, nie powinny mieć z tym aż takiego problemu. Jednak ci, którzy ze sportem niewiele mają wspólnego, mogą odczuć przykre dolegliwości dnia kolejnego, mianowicie zakwasy. Trudno jest uwierzyć, że może coś pobolewać w tak dziwnych i niespodziewanych miejscach.

Surfing w Peniche

Jeśli przedobrzycie za pierwszym razem, a nie jesteście jakoś specjalnie wysportowani, kolejnego dnia pojawi się ból, który uniemożliwi, albo przynajmniej bardzo utrudni kolejne treningi. A byłaby szkoda! Lepiej małymi kroczkami dążyć do uzyskania perfekcji. Widziałyśmy osoby, które po półgodzinnych ćwiczeniach surfowały tak, jakby robiły to co najmniej od 10 lat, a nie pierwszy raz. Widziałyśmy też takich, którym szło gorzej, ale już przy drugim czy trzecim treningu udawało się stanąć na desce. Byli też tacy, którym nie udało się stanąć ani razu, ale mieli rewelacyjną zabawę z samego śmigania na leżąco…

Surfing w Peniche

Podsumowanie

Może i powyższe uwagi wieją grozą i wyglądają na odstraszanie, ale nic z tych rzeczy nie było naszym zamiarem . Do surfingu należy się dobrze przygotować, bo jest to sport wyczerpujący. Ten krótki opis z pewnością nie oddaje zabawy, jaka towarzyszy surfingowi. Miał on jedynie na celu przedstawienie szczegółów technicznych osobom, które sportem tym są zainteresowane, wahają się lub obawiają. A nie ma czego się bać. Przy pierwszych próbach kilka razy wpadniecie do wody albo uderzycie łokciem czy kolanem o deskę, ale zdecydowanie warto. Surfing to niesamowicie absorbujący całą uwagę sport, przy którym trzeba się maksymalnie skupić, co daje możliwość uwolnienia się od tłoczących się w naszych głowach myśli. Jest też sprawdzianem dla naszej wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Nie dać się pokonać strachowi, oceanowi, czy słabości własnych mięśni, to naprawdę nie lada wyczyn.  Ta dyscyplina nie należy do najłatwiejszych. Ale nic nie może równać się z satysfakcją, jaką daje nam okiełznanie fali.

Surfing w Peniche

Czy warto?

Może dla wyjadaczy surfingowych powyższe porady wydają się nieprzydatne czy wręcz śmieszne, jednak dla przeciętnej Bałtyckiej Foczki mogą okazać się istotne. I na to liczymy! Sami udając się na naszą pierwszą lekcję surfingu w Peniche, nie mieliśmy zielonego pojęcia co, jak i dlaczego. Z perspektywy czasu widzimy, że z pewnością byłoby nam łatwiej, gdybyśmy wiedziały cokolwiek o tym sporcie lub znały opinie innych osób, które miały z tym do czynienia. Na pewno wrócimy do surfingu i zdecydowanie go polecamy – z racji jego odmienności od sportów, które zwykliśmy uprawiać na co dzień,  zabawy, jaka towarzyszy treningom, satysfakcji płynącej z opanowania podstawowych zasad  oraz dzikiej, dziecięcej radości i wolności, którą daje nam płynięcie na fali (albo i pod nią).

PS. Nasz kurs wypadł podczas kiepskiej pogody. Zobaczcie, jak okolice Peniche wyglądają w słoneczne dni:

Plaże w Penichce